Niemieckie akcje pacyfikacyjne "Sturmwind I" i "Sturmwind II".
Sytuacja na Lubelszczyźnie wiosną i latem 1944 r.
Wiosną 1944 roku, dla niemieckiego aparatu okupacyjnego w Lubelskiem, stało się jasne, że sytuacja polityczno - gospodarczo - wojskowa,
przedstawia się dla niego katastrofalnie.
Pasmo niepowodzeń i klęsk na froncie wschodnim, a także masowy ruch oporu spowodowały, że całe obszary dystryktu pozostawały poza niemiecką
kontrolą. Aparat administracyjny został kompletnie zdezorganizowany, przez co stało się niemożliwe ściąganie większości zaplanowanego
kontyngentu. W dzienniku Hansa Franka możemy w tym czasie przeczytać, że można "wykreślić dystrykt z wszelkich planów aprowizacyjnych i
rolnych".
Stan bezpieczeństwa przedstawiał się dla Niemców równie fatalnie. Mniejsze posterunki żandarmerii i policji wycofano do większych miast.
Wehrmacht przerzucił swoje jednostki z Generalnej Guberni, na chwiejący się front wschodni.
Zniszczenia, jakich dokonała polska i komunistyczna partyzantka na Lubelszczyźnie podczas
"Bitwy o szyny", budziły przerażenie w aparacie niemieckim Generalnej Guberni.
Inicjatywa bojowa w praktyce już od listopada
1943 r., należała do polskiego i komunistycznego podziemia.
Mnożyły się przypadki opanowywania mniejszych miast i otwierania więzień, likwidacji posterunków i niemieckich punktów oporu.
Na mapie dystryktu zaczęły pojawiać się rejony zupełnie wolne od niemieckiego aparatu administracyjno - policyjnego, zwane "Rzeczpospolitymi
Partyzanckimi". I tak w rejonie Biłgoraja i Puszczy Solskiej utworzono "Rzeczpospolitą Józefowską", w rejonie Janowa "Rzeczpospolitą Janowską",
na północy zaś tzw. "Rzeczpospolitą Ostrowską", która stała się udziałem głównie Armii Ludowej i partyzantki sowieckiej, aż do czasu przybycia
w ten rejon 27 Wołyńskiej Dyw. Piech. AK., która w czerwcu przekroczyła Bug.
W ocenie niemieckiej sytuacja była bardzo poważna, oto co mówią o tym raporty i wypowiedzi niektórych dygnitarzy niemieckich.
Hans Frank jeszcze w lutym 1944 r., stwierdził:
"Jeśli nie potrafimy sobie dać rady z taktyką bandycką w takim razie nie będziemy już panami tego kraju, lecz jedynie marionetkowymi
przedstawicielami jakichś centralnych władz, którym w rzeczywistości ster rządów wymknął się z rąk. (...) z ewentualnym ruchem powstańczym
pozostałe cztery dystrykty sobie poradzą, lecz dystrykt lubelski nie..."
Jeden z raportów mówił:
"Działania partyzanckie posiadają obecnie znaczenie strategiczne, gdyż zazębiając się ściśle z działaniami regularnych wojsk sowieckich,
stanowią czynnik o kolosalnym znaczeniu. Są one właściwie częścią składową operacji frontowych i spełniają rolę podobną do głębokich zagonów
kawalerii".
SS-Gruppenführer Jakob Sporrenberg - głównodowodzący operacją "Maigewitter".
8 maja 1944 r., sekretarz stanu w rządzie Generalnej Guberni - Bühler, był jeszcze większym pesymistą:
"Nigdy dotąd nie zdarzyło się żeby całe powiaty GG znajdowały się w ręku band i żeby ustawała działalność administracji na znacznych
obszarach. Zdarzyło się też obecnie po raz pierwszy, że oficjalnie zwinięto placówkę służbową w dystrykcie Lublin, mianowicie landkomisarza,
gdyż dalsze przebywanie Niemców na tym terenie stało się niemożliwe".
Tak więc, sytuacja z punktu widzenia Niemców była poważna, a przekonanie o rychłym wybuchu ogólnokrajowego powstania - powszechne. Reakcja
niemieckiego aparatu okupacyjnego była charakterystyczna. Najpierw uderzono falą aresztowań w kierownictwo podziemia. Niemcy bezradni wobec
rozwoju sytuacji w terenie uderzyli w ośrodki kierownicze w Warszawie, Krakowie, Radomiu, Lublinie i Częstochowie. Łącznie w ciągu dwóch
miesięcy aresztowali w całej Generalnej Guberni 5 475 osób związanych z ruchem oporu.
Aby zadać jeszcze jeden cios polskim siłom partyzanckim na Lubelszczyźnie, Niemcy uruchomili wrogie Polakom siły nacjonalistów ukraińskich.
Z początkiem 1944 r., po likwidacji ośrodków polskich na Wołyniu i w Galicji, bojówki UPA zaczęły przybywać na tereny położone za Bugiem i
Sanem, podobnie jak poprzednio na Wołyniu i w Galicji niosąc śmierć i pożogę.
Pod koniec maja, Niemcy wykorzystując, w dużej mierze inspirowane przez siebie, najazdy UPA, podjęli akcję przeciwpartyzancką. Spod Rawy
Ruskiej i Lubaczowa, przerzucono w rejon Zawada - Susiec kałmucki korpus kawalerii, wydzielony z armii gen. Własowa, w sile ponad 4 000 ludzi
(niektóre źródła podają jego liczebność na 6 000), pod dowództwem płk. Dolla. Zadaniem korpusu było odzyskanie kontroli nad ważną rokadą
kolejową Rejowiec - Lwów, która właśnie na odcinku Zawada - Susiec znajdowała się pod kontrolą partyzantów. W wyniku działań obu stron doszło
do regularnego, blisko dwutygodniowego (28 maja - 9 czerwca 1944 r.) starcia nad Tanwią, które skończyło się dużym sukcesem partyzantów.
Starcie owo było z kolei, początkiem prawie czterotygodniowej bitwy, największej tego typu w Generalnej Guberni.
Prawie równolegle z działaniami płk. Dolla okupant podjął się kolejnej akcji oczyszczającej, w dwóch grupach uderzając na zgrupowanie
partyzanckie w Lasach Parczewskich, a także na oddziały partyzanckie skupione w powiecie kraśnickim i w Lasach Janowskich. Akcja ta,
dowodzona przez Dowódcę SS i policji w dystrykcie lubelskim, SS-Gruppenführera Jakoba Sporrenberga otrzymała kryptonim "Maigewitter"
(Burza Majowa), a jej wymiernym wynikiem było rozbicie północnego zgrupowania AL pod Rąblowem, 14 maja 1944 r.
Dotychczasowy przebieg działań przeciwpartyzanckich na Zamojszczyźnie przekonał rząd Generalnej Guberni, o tym, że własnymi siłami nie zdoła
on zahamować aktywności polskiej i radzieckiej partyzantki w tym rejonie. Oliwy do ognia dolała tzw. "bitwa o szyny", dla Niemców szczególnie
niebezpieczna, a to z tego powodu, że przegrana spowodowałaby paraliż transportowy w całym dystrykcie. W okresie od połowy maja do 8 czerwca
partyzantka polska i komunistyczna przeprowadziła łącznie 148 akcji kolejowych. Dało to średnio 6 akcji dziennie. Sprawa więc wyglądała bardzo
poważnie.
Dlatego też, mimo że, sytuacja na froncie była bardzo napięta, niemieckie Naczelne Dowództwo wyasygnowało do dyspozycji Okręgu Wojskowego w
GG trzy dywizje: 154 Rezerwową DP - pod dowództwem gen. Friedricha Altrichtera, 174 Rezerwową DP - dowodzoną przez gen. Friedricha
Eberhardta, i 213 Dywizję Ochronną gen. Alexandra Goeschena, a także pułk Kozaków i dodatkowo polowy pułk szkoleniowy.
Łącznie, więc z wprowadzonym już wcześniej korpusem płk. Dolla oraz jednostkami policji, siły niemieckie liczyły około 30 000 żołnierzy i
policjantów. Dowództwo nad tym związkiem taktycznym objął gen. Siegfried Haenicke. Niezależnie od tych sił użyto także innych jednostek, do
obsadzenia linii środkowej Wisły i dolnego Sanu.
Sturmwind I
Lasy Lipskie: 10 - 15 czerwca 1944 r.
Już od 3 czerwca oddziały gen. Haenicke zaczęły opasywać teren leśny od południa wzdłuż Sanu i rzeki Tanwi, od zachodu, wzdłuż linii kolejowej
na odcinku Rozwadów - Zaklików i od północy wzdłuż drogi z Biłgoraja na Janów Lubelski i Modliborzyce, z zamknięciem pierścienia pod
Zaklikowem.
Od wschodu jednostki zmotoryzowane, wzmocnione czołgami i samochodami pancernymi utworzyły ruchomą zaporę, którą zainstalowano na biłgorajskim
węźle drogowym. Siły te wsparte zostały przez lotnictwo.
Informacje o przedsięwzięciu przez Niemców ogromnej akcji pacyfikacyjnej przyszły do oddziałów partyzanckich z komórek wywiadu AK okręgu
krakowskiego, oraz z miejsc koncentracji jednostek niemieckich. Korzystając z ostrzeżeń kilka kompanii 1 Brygady AL przeszły za San poza
pierścień obławy. Podobnie było w przypadku oddziału AK "Lancy", przy którym znajdowała się szkoła podoficerska AK pod dowództwem majora
Miedzińskiego "Żbika". Reszta oddziałów partyzanckich nie zdołała umknąć poza pierścień okrążenia. Rozpoczęto gorączkowe przygotowania do
bitwy, kończono minowanie dróg, mostów i innych przejść w głąb lasu.
Równocześnie zaczęły wybuchać krótkie walki ubezpieczeń partyzanckich z napierającymi jednostkami niemieckimi, które ciągnęły się przez
trzy dni.
Główne walki na Porytowym Wzgórzu rozpoczęły się 11 czerwca 1944 r.
Postępujące od strony Tanwi wojska niemieckie natknęły się na oddział BCH
por. Juliana Kaczmarczyka "Lipy", który jako 3 kompania wchodził w skład 1 Brygady AL i stacjonował w lasach pod Jarocinem, a także na oddział
sowiecki w pobliżu miejscowości Momoty Dolne i polsko-sowiecki pod dowództwem Mikołaja Kunickiego "Muchy" niedaleko wsi Momoty Jakubowe.
Na zdjęciu: żołnierze oddziału BCh "Lipy".
Szczególną determinacją wykazał się tu oddział "Lipy", który pod wsią Graby zwarł się w walce z jednostkami kawalerii płka Dolla. "Lipa"
znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Miał on na miejscu jedynie 16 ludzi, przy czym nie mógł liczyć na żadną pomoc, bowiem najbliższy
oddział partyzancki oddalony był o kilka kilometrów.
Por. Kaczmarczyk wraz z 12 swoimi ludźmi zajął pozycje obronne od strony wsi, skąd wyszło główne niemieckie natarcie, natomiast pozostałych
czterech ludzi wydzielił jako osłonę od miejscowości Majdan Jarociński.
Mimo przytłaczającej przewagi, pierwsze natarcie nieprzyjaciela zostało krwawo odparte, bowiem wróg nie spodziewał się dużego oporu i
zbagatelizował możliwości partyzantów.
Nacierał więc bezładnie i bez wsparcia ogniowego. Prawdziwym zaskoczeniem dla Kałmuków Dolla było przeciwuderzenie oddziału BCH, który
najpierw wyparł nieprzyjaciela z lasu a następnie rozpoczął za nim pościg.
Niestety wkrótce z pomocą Niemcom przyszły oddziały odwodowe, co zmusiło por. Kaczmarczyka do zaniechania pościgu i wycofania się na pozycje
obronne, na skraju lasu. Przez trzy godziny partyzanci odpierali niemieckie ataki, broniąc się do ostatniego żołnierza. Ocalała jedynie
wspomniana już, czteroosobowa grupa osłonowa, która wycofała się w kierunku wsi Nalepa.
W tym samym dniu, w godzinach popołudniowych straż oddziału kpt. Jakowlewa wstrzymała napór nieprzyjaciela w pobliżu kolonii Kiszki, a czata
mjra Karasiowa rozbiła straż przednią oddziału ekspedycyjnego pod Szwedami.
Tymczasem na północy na drodze janowskiej pojawiły się niemieckie zagony pancerne, co świadczyło tylko o tym, że nieprzyjaciel zaczął
zacieśniać pierścień okrążenia.
Wobec ogromnego zagrożenia powstała konieczność zorganizowania wspólnego sztabu dowódczego, wszystkich oddziałów partyzanckich skupionych w
Lasach Janowskich. Owo polsko-sowieckie zgrupowanie, złożone z 13 oddziałów liczyło łącznie 3 000 partyzantów. 12 czerwca w miejscowości
Szwedy zebrali się na naradzie dowódcy wszystkich oddziałów i podporządkowali się dowództwu ppłka Prokopiuka. Nowo utworzony sztab
połączonych sił polsko-sowieckich, zdecydował się na przyjęcie bitwy z niemiecką ekspedycją pacyfikacyjną.
Bitwa na Porytowym Wzgórzu. 14 czerwca 1944 r.
1) Oddział "Janowskiego" 2) Oddział mjra W. Karasiowa 3) Oddział ppłka Prokopiuka 4) Oddział W. Pielicha "Galickiego" 5) Oddział W. Czepigi
6) Oddział M. Miedelina 7) Oddział S. Sankowa 8) Oddział M. Kunickiego, 9) Oddział J. Jakowlewa 10) Brygada AL im. Ziemi Lubelskiej
11) Brygada AL im. W.Wasilewskiej.
Wszystkie oddziały zgrupowania ppłka Prokopiuka (z wyjątkiem ubezpieczeń od zachodu), 11 i 12 czerwca przesunęły się na pozycje obronne w
miejscu zwanym Porytowym Wzgórzem, gdzie rozpoczęły okopywanie się.
13 czerwca 2 i 5 kompania 1 Brygady AL zdobyły z zasadzki pod miejscowością Szklarnia ważne dokumenty operacyjne, natomiast ppłk Pieluch
"Galicki" wraz z majorem Czepigą przyprowadzili dowódcy zgrupowania cennego jeńca, którym okazał się być kapitan Wehrmachtu. Oba te
wydarzenia, jak się miało wkrótce okazać, miały ogromne znaczenie dla osaczonych oddziałów partyzanckich, ujawniły bowiem siłę Niemców,
miejsce głównego uderzenia i datę rozpoczęcia ataku, którą wyznaczono w sztabach niemieckich na godz. 7.00, 14 czerwca.
W dniu tym między miejscowościami Flisy i Momoty, doszło do jednej z największych bitew partyzanckich w Generalnym Gubernatorstwie.
Rozmieszczenie jednostek w pierścieniu obrony okrężnej, pokazane jest na wyżej zamieszczonej mapce, do jej opisu dodać należy tylko, że w
odwodzie operacyjnym dowódcy zgrupowania znajdował się oddział NOW-AK "Ojca Jana", a także kilka mniejszych oddziałów sowieckich.
Jako pierwsze do walki weszły kompanie Brygady AL im. Wandy Wasilewskiej i oddział Armii Ludowej Leona Kasmana "Janowskiego", bowiem to na
styk obu tych grup wyszło pierwsze niemieckie natarcie. Nieprzyjaciel, w sile batalionu zaatakował od strony miejscowości Flisy o godzinie
9.00. Atak był dość gwałtowny, bowiem partyzanci zachwiali się na swoich pozycjach, a na domiar złego ogień artylerii odrzucił ich do tyłu.
Na wieść o cofaniu się oddziałów AL, dowództwo zgrupowania postanowiło wysłać na zagrożony odcinek odwodową, sowiecką 2 kompanię pod
dowództwem Ławrowa. Przybycie świeżych sił opanowało sytuację, bowiem udało się powstrzymać w odwrocie oddziały AL i wspólnie ruszyć do
kontrnatarcia, które wyparło nieprzyjaciela z dokonanego wyłomu i odtworzyło położenie początkowe.
W niedługim czasie po tych wydarzeniach, walki wybuchły na całym pierścieniu obrony okrężnej.
I tak w pasie obrony sowieckiej 1 kompanii pod dowództwem Pietrowa, o godz. 9.30, wyszło natarcie niemieckiego oddziału w sile 40 - 50 ludzi.
Nieprzyjaciel rozwinął się w tyralierę i ruszył na okopaną kompanię. Będąc pewnym swojej przewagi Niemcy szli wyprostowani, stając się łatwym
celem dla partyzantów sowieckich, którzy byli bardzo dobrze uzbrojeni w broń maszynową. Zwiad niemiecki podpuszczono na odległość około 40
metrów i otworzono silny ogień, który spowodował wśród szeregów nieprzyjaciela istne spustoszenie.
Opór Rosjan spowodował nasilenie ostrzału artyleryjskiego, na rozpoznane stanowiska partyzantów. Pod jego osłoną na pozycje Pietrowa, ruszyło
główne natarcie w sile około 300 żołnierzy. Dowódca oddziału ponownie dopuścił Niemców na odległość kilkudziesięciu metrów i otworzył gwałtowny
ogień. Podobnie było również w przypadku trzeciego natarcia. Mimo to kilku grupom niemieckim udało się umocnić na polanie i stamtąd skutecznie
razić partyzantów.
Tymczasem dzięki zdobytym wcześniej niemieckim dokumentom operacyjnym, partyzanci zdobyli wiedzę o nieprzyjacielskim systemie sygnalizacyjnym
pomiędzy oddziałami operującymi na ziemi a lotnictwem.
Niemiecka piechota oznaczając swoje linie poprzez wyłożenie trójkątnych, białych płacht, mogła wywołać wsparcie lotnictwa, wystrzeliwując
czerwoną racę. Partyzanci wykorzystując znajomość taktyki niemieckiej, także wyłożyli trójkątne białe płachty. Po danym przez Niemców sygnale
nadleciało siedem bombowców, które zmylone podstępem mjra Karasiowa zrzuciły swój ładunek na pozycje niemieckie.
Choć w tych pierwszych godzinach walki nieprzyjaciel poniósł duże straty, jego impet nie słabł, bowiem gen Haenicke dysponował 30 000 żołnierzy
i miał praktycznie niewyczerpalne możliwości wymiany zużytych jednostek i zastępowanie je nowymi.
W godzinach popołudniowych Niemcy zdecydowali się na podpalenie lasu od zachodniej strony. Na podmokłym terenie stacjonowania 1 Brygady AL
ogień szybko wygasł, jednak na pozycjach oddziału "Muchy" szybko się rozprzestrzeniał.
Pod osłoną pożaru, nieprzyjaciel rozwinął swoje oddziały w potrójną tyralierę i rozpoczął gwałtowne natarcie. Atak ten udało się odeprzeć,
jednak sytuacja stała się bardzo poważna ze względu na uszczuplenie zapasów amunicji.
Mniej, więcej o godzinie 14.00 miała miejsce przerwa w walce. Do sztabu zgrupowania raz za razem napływały pocieszające meldunki, które mówiły
o tym, że linie obrony zostały nienaruszone. Dodatkowo, mimo iż ogień niemieckiej artylerii był gwałtowny nie poniesiono zbyt dużych strat
w ludziach.
Meldunki mówiły także o powodzeniu Lejtnanta Pietrowa, który w toku jednego z przeciwuderzeń posunął się wraz ze swoimi moździerzami do przodu i
zajął stanowiska przed lasem. W takiej sytuacji na prawe skrzydło Pietrowa, ppłk Prokopiuk zdecydował się skierować ze swoich odwodów 3 kompanię
sowiecką, aby zagęścić od wschodu linię obronną ppłk. "Galickiego" i mjra Czepigi.
W tym samym czasie zwiad zgrupowania doniósł o obecności oddziałów kawalerii płka Dolla, które jeszcze rankiem znajdowały się w Łazorach nad
Tanwią. To oznaczać mogło tylko jedno - nieprzyjaciel wprowadził do bezpośredniej walki jednostki swojego drugiego rzutu i że przez to
pierścień okrążenia staje się cieńszy.
Po dwugodzinnej przerwie, około godziny 16.00 walki rozgorzały na nowo.
Po raz kolejny Niemcy uderzyli od zachodu, a ich celem było wypchnięcie partyzantów ku rzeczce Branwi.
Jak się wkrótce miało okazać nie było to uderzenie główne, bowiem te rozpoczęło się chwilę później (między godziną 16 a 17) i to z kierunku
wschodniego, na odcinku ppłka Prokopiuka. Niemcy zaatakowali przy wsparciu dwóch lekkich czołgów i podciągniętych w rejon ataku moździerzy
oraz artylerii.
Pierwsze natarcie piechoty zostało odparte ogniem z bliskiej odległości, natomiast tankietki uległy zniszczeniu jeszcze w trakcie podchodzenia
do natarcia. Wykorzystując powodzenie obrony, do przeciwnatarcia ruszył z oddziałem por. Pietrow, który odrzucił nieprzyjaciela aż za jego
stanowiska artyleryjskie, zdobywając przy tym działo 75 mm i kilka moździerzy.
Sukces byłby pełny, gdyby nie śmierć samego Pietrowa, który zdecydował się na dalszy pościg i zginął od ognia karabinu maszynowego.
Niemcy ponieśli bardzo poważne straty zarówno w ludziach jak i w broni. Szczególnie bolesna była strata wspomnianego już działa i moździerzy.
Fakt ten spowodował, że po fiasku pierwszego natarcia, Niemcy ograniczyli się tylko do ostrzału artyleryjskiego. Tym razem jednak partyzanci
mieli czym odpowiedzieć, bowiem dwaj artylerzyści: lejtnant Kutiszczew i żołnierz AK st. ogniomistrz. Marian Mizgalski "Wrona" zaczęli
ostrzeliwać nieprzyjaciela ze zdobycznego działa. Miało to korzyść podwójną, bowiem Niemcy w przekonaniu, że ostrzeliwuje ich własna
artyleria rozświetlali niebo masą rakiet, co bardzo pomogło w ustaleniu jego pozycji. Tak między innymi zauważono, że wsie Uście i Szewce
są wolne od nieprzyjacielskich wojsk, co można było wykorzystać do wyjścia z okrążenia.
W późnych godzinach wieczornych, dokładnie o godzinie 22.30, Niemcy zorganizowali równoczesne natarcie z dwóch stron (z zachodu i wschodu).
Miało ono na celu rozcięcie całego zgrupowania partyzanckiego na dwie części. Na wschodzie główny impet uderzenia skierowany był na 1 i 3
kompanię sowiecką, którymi dowodził st. lejtnant Gorowicz. Obie kompanie nie tylko wytrzymały impet niemieckiego ataku, ale same posunęły
się o 300 metrów naprzód, od poprzednio zajmowanych pozycji. Na zachodzie z kolei, atak niemiecki zanotował pewne postępy, włamując się w
linie obronne partyzantów.
Sytuacja stała się bardzo skomplikowana i dopiero przybycie odwodowej kompanii NOW - AK "Ojca Jana", którą pod nieobecność Franciszka
Przysiężniaka dowodził por. Bolesław Usow "Konar" i jej kontratak unormował sytuację, wypierając nieprzyjaciela za obręb obrony.
Resztę nocy zgrupowanie partyzanckie spędziło na przesuwaniu się w kierunku wyłomu, który otworzył ppłk Prokopiuk, a który umożliwił wycofanie
się oddziałów polsko-sowieckich w kierunku Puszczy Solskiej. W straży przedniej znalazł się oddział mjra Karasiowa, w środku zgrupowania
zlokalizowano szpital polowy i tabory, kolumnę zamykały brygady AL. W trakcie odwrotu dowódcy części oddziałów podjęli decyzję o odłączeniu
się od sił głównych i przedzierania się na własną rękę.
Jako pierwsi plany te zrealizowali majorowie Czepiga i Wasilenko, kierując się na zachód, w stronę Lasów Lipskich. Niestety w czasie
forsownego marszu oba oddziały natknęły się na dobrze okopane oddziały niemieckie i w toku walki zostały zupełnie wybite. Śmierć ponieśli
także obaj dowódcy. Według niemieckich danych, zawartych w niemieckich raportach, straty partyzantów wyniosły kilkuset zabitych i kilkuset
jeńców.
O świcie 15 czerwca od sił ppłka Prokopiuka odłączył się także por. Bolesław Usow "Konar", kierując swój oddział na północ, co jak się miało
okazać pozwoliło na szczęśliwe wyjście z okrążenia. Wkrótce szeregi zgrupowania, wraz ze swoim oddziałem, opuścił również ppłk Walentin
Pielich "Galicki".
W trakcie odwrotu głównej kolumny ppłka Prokopiuka, została ona zaatakowana podczas przerwy w marszu, we wsiach Szeliga i Ciosmy. Ataku dokonała
część korpusu kałmuckiego płka Dolla, w sile trzech dywizjonów kawalerii. Nieprzyjacielowi pozwolono wniknąć w szeregi obrońców, a następnie
zamknięto jego oddziały w "kotle" pomiędzy Szeligą i Ciosmami. Silne uderzenie partyzantów zmusiło Kałmuków do wycofania się stronę błot, a
po zmuszeniu zejścia z koni, wybito prawie do nogi.
Dzięki temu zwycięstwu partyzantom udało się zdobyć sporą ilość broni a także ponad 200 koni wierzchowych, które później wykorzystano do
tworzenia oddziałów zwiadu u ppłka Prokopiuka jak i mjra Karasiowa.
Operacja "Sturmwind I" skończyła się dla Niemców zupełnym niepowodzeniem. Poza tym, że oddziały nieprzyjaciela poniosły poważne straty, to
okazało się, że nie udało się im zamknąć w okrążeniu i zniszczyć zgrupowania partyzanckiego i to pomimo dziesięciokrotnej przewagi w ludziach.
Duch porażki panuje również w raportach okupanta z tamtego okresu, w których jego administracja sama przyznaje się, że pierwsza faza walk w
Lasach Biłgorajskich "nie miała zbyt pomyślnego przebiegu".
Mimo pewnej konsternacji w szeregach, nieprzyjaciel podjął zorganizowany pościg za oddziałami partyzanckimi, którym udało się wyjść z okrążenia
na Porytowym Wzgórzu.
W trakcie marszu ppłka Prokopiuka w rejon Puszczy Solskiej, ze zgrupowania próbowały rozstać się oddziały Nadielina, Sankowa oraz por.
M. Kunickiego "Muchy".
Wszystkie trzy oddziały próbowały oderwać się od pościgu, poprzez przejście na północ w rejonie Zwierzyńca. Niestety, napotkały one na
zorganizowaną obronę silnych oddziałów nieprzyjaciela, którą urządzono na szosie Biłgoraj - Zwierzyniec.
Wobec braku możliwości przebicia się, postanowiono zawrócić w rejon Lasów Tereszpolskich, które niestety również były obsadzone przez
nieprzyjaciela. Wobec takiego obrotu sprawy, powrócono w rejon Puszczy Solskiej i dołączono do całości pod komendą ppłka Prokopiuka.
Sturmwind II.
Puszcza Solska: 18 - 28 czerwca 1944 r.
Aby w pełni odzwierciedlić skalę działań niemieckich w ramach operacji "Sturmwind I i II" trzeba dodać, że operacje te nie były jedynymi,
jakie Niemcy przeprowadzili w tym czasie na Lubelszczyźnie. Obie wspomniane akcje, miały oczywiście charakter głównych uderzeń, jednak
towarzyszyły im działania wspierające i pomocnicze, mające za zadanie związać siły partyzanckie Lubelszczyzny w danym terenie i uniemożliwić
im swobodne manewrowanie.
Skala niemieckiej ofensywy przeciwpartyzanckiej była więc ogromna. Ogółem, w czerwcu 1944 r., okupant zdołał spenetrować 1/3 obszarów, na
których partyzantka była najaktywniejsza. Jedną z większych takich operacji pomocniczych było "przeczesanie" obszarów pomiędzy Chełmem,
Krasnymstawem, Zamościem i Hrubieszowem, do przeprowadzenia której użyto 20 Dyw. Panc., pododdziałów żandarmerii oraz policji niemieckiej i
ukraińskiej. Nieprzyjaciel rozpoczął działania 10 - 11 czerwca w rejonie Rejowca, na południe od Krasnegostawu i na północny - zachód od
Zamościa.
Tymczasem, wobec wzmożonej aktywności okupanta, szybko zmieniającej się sytuacji i przygotowań do akcji "Burza", w Inspektoracie AK Zamość
zdecydowano się na mobilizację podległych oddziałów. Mobilizacja, która objęła łącznie 25 miejscowości, została ogłoszona przez inspektora
zamojskiego mjra Edwarda Markiewicza "Juranda" "Kalinę" i przekazana do realizacji por. Józefowi Steglińskiemu "Cordowi" komendantowi obwodu
Biłgoraj.
"Cord" postanowił skupić podległe sobie oddziały w lesie pod wsią Wolaniny. W tym czasie część sił AK i BCh była już zaangażowana w walkę
zarówno z UPA jak i z korpusem płka Dolla, na linii rzeki Tanwi i od strony Hrubieszowa na linii Tyszowce - Łaszczów - Jarczów.
Duża część sił Inspektoratu była również rozwinięta na północny - wschód od Zamościa, w rejonie Grabowca. Do połowy czerwca 1944 r., obrona
Zamojszczyzny pochłonęła przynajmniej połowę sił inspektoratu.
Na dzień 18 czerwca zaplanowano w Bondyrzu odprawę komendantów obwodów i wyższych oficerów Inspektoratu, do której jednak nie doszło ze względu
na to, iż rankiem 18 czerwca do wsi weszły silne oddziały niemieckie. Dzień wcześniej do dowództwa inspektoratu doszły wieści od komendantury
Okręgu Lublin mówiące o tym, że za cofającymi się po bitwie na Porytowym Wzgórzu, oddziałami partyzantki sowieckiej i AL, posuwają się trzy
niemieckie dywizje.
W tym czasie nieprzyjaciel ukończył przegrupowanie swoich oddziałów, w celu zamknięcia pierścienia okrążenia wokół Puszczy Solskiej. Niemcy
zamknęli połać terenu ograniczonego od południa linią Tanwi na odcinku Księżpol - Susiec, na zachodzie od Tarnogrodu po Biłgoraj, od Suśca do
Krasnobrodu na wschodzie i po Rudkę i Zwierzyniec na północy. Założenia operacyjne niemieckiej akcji pod kryptonimem "Sturmwind II" polegały
na tym, że oddziały otaczające Puszczę Solską miały w ciągu dnia stopniowo, w miarę możliwości posuwać się do przodu, zaciskając tym samym
pierścień okrążenia, pod wieczór zaś okopywać się i umacniać na dotychczas zdobytym terenie, aby nie dać partyzantom możliwości przedarcia
się przez pierścień obławy. Inna rzecz miała się z południową linią "kotła" rozciągającą się wzdłuż rzeki Tanwi. Linia ta miała zostać
nieruchoma, silnie umocniona i przygotowana do obrony. Ostatecznym celem miało być zepchnięcie partyzantów nad rzekę i ich zniszczenie.
Ogółem w drugim kotle, mającym kształt czworokąta o 35-kilometrowej podstawie i wysokości 25 km, znalazły się jeszcze większe siły niż przed
tygodniem na Porytowym Wzgórzu.
Co prawda zgrupowanie ppłka Prokopiuka i mjra Karasiowa uległy znacznemu uszczupleniu poprzez odejście silnych oddziałów Czepigi, Wasilenki i
Pielicha "Galickiego", to jednak na ich miejsce przybyły dwa dość liczne grupy Szangina i Kowalenki, trzymające dotychczas obronę na Tanwią w
rejonie Suśca i Huty Różanieckiej, a także maszerujący z rejonu Lwowa oddział Czyżowa, pod tymczasowym dowództwem Uljanowa. Łącznie oddziały
te liczyły około 1 000 partyzantów, co podnosiło liczebność sowieckiego zgrupowania do 3 000 dobrze uzbrojonych ludzi, w dodatku posiadających
stałą łączność radiową ze sztabem partyzanckim w Kowlu.
Zgrupowanie AL składało się z 1 Brygady im. Ziemi Lubelskiej, Brygady im. Wandy Wasilewskiej, oddziału "Janowskiego" i liczyło około 700 ludzi,
pozostając pod ogólnym dowództwem kapitana Ignacego Borkowskiego "Wicka".
Znaczna część oddziałów Inspektoratu AK Zamość na czele z mjrem Stefanem Prusem "Adamem", zdołała przejść przez Wieprz dzięki czemu uniknęła
zamknięcia w pierścieniu obławy. Większość jednak, została odcięta w kotle wokół "Rzeczpospolitej Józefowskiej".
W skład zgrupowania AK - BCh wchodziło 9 oddziałów bojowych i szpital polowy pod ogólnym dowództwem mjra Markiewicza "Kaliny", w sile 1 200
ludzi.
Do AK należały:
Oddział por. Steglińskiego "Corda" w sile około 200 partyzantów.
Oddział por. Kryka "Topoli" w sile 100 partyzantów.
Kompania Zztabowa Inspektoratu AK Zamość pod dowództwem por. Adama Haniewicza "Woyny" w liczbie 102
partyzantów.
Kurs "Młodszych Dowódców Piechoty" pod dowództwem por. Konrada Bartoszewskiego "Wira" liczący 100 ludzi.
Pluton podchorążego "Korczaka" z oddziału "Podkowy".
Drużyna minerska podchor. Stanisława Kowalskiego "Huka".
Szpital leśny, którym dowodził por. Dr Ludwik Kopeć "Radwan".
Sekcja BIP z podchorążym Józefowiczem "Kalifem" na czele.
Łącznie siły AK wyniosły 560 żołnierzy.
W skład sił BCh wchodziły:
Hrubieszowski Batalion BCh por. Stanisława Basaja "Rysia" w sile około 300 partyzantów,
Oddział BCh Jana Kędry "Błyskawicy" liczący 50 ludzi,
Oddział Antoniego Wróbla "Burzy" - 120 ludzi,
Oddział Józefa Mazura "Skrzypika" - około 100 ludzi.
Łącznie siły BCh liczyły 570 ludzi.
Po lewej: Sytuacja wokół Puszczy Solskiej w dniach 15 - 20 czerwca 1944 r.
Po zsumowaniu okazuje się, że Niemcom udało się zamknąć w kotle, wokół Puszczy Solskiej około 5 000 partyzantów, skupionych w trzech dużych
zgrupowaniach (nie licząc sił samoobrony nad Tanwią i grup ludności towarzyszących uzbrojonym oddziałom).
Tym razem nie doszło do takiego porozumienia dowódców oddziałów, jakie miało miejsce w Lasach Janowskich.
Nie doszło do wspólnej bitwy,
a wprost przeciwnie, na odprawie u ppłka Prokopiuka, w dniu 20 czerwca 1944 r., zapadło postanowienie rozdzielenia zgrupowania
alowsko - sowieckiego na dwie części i odrębnego przebijania się: sowieckiego na południe, alowskiego na zachód.
Inną taktykę odrębnego prowadzenia walki, wybrał mjr Markiewicz. Zgrupowanie BCh i AK miało za zadanie przyjąć napór Niemców, prowadząc
tzw. walki ruchowe i powoli cofać się w głąb puszczy. Tej koncepcji stanowczo sprzeciwiali się porucznicy "Cord", "Topola" oraz ppor.
"Igor" z oddziału BCh "Rysia", którzy jeszcze 18 czerwca sugerowali, aby przebijać się z okrążenia pod Biłgorajem w stronę Lasów Janowskich.
Dowódca zgrupowania jednak odrzucił te propozycje i aby zachować kontrolę nad poszczególnymi oddziałami, zabronił dowódcom bez swej wiedzy
zmieniać miejsce postoju oddziałów.
Pierwsze walki wybuchły jeszcze 18 czerwca niedaleko Bondyrza, pod przysiółkiem Kąty, gdzie niemieckie oddziały zwiadowcze natknęły się na
batalion BCh por. Stanisława Basaja "Rysia", który z odległości mniej więcej 150 m otworzył do nich ogień. Walka trwała dwie godziny, po czym
partyzanci cofnęli się w głąb lasu, gdzie napotkali pluton AK podchorążych "Korczaka" i "Czarnego" z oddziału por. Piotra Kuncewicza "Podkowy",
odciętego przez pierścień obławy od reszty jednostki.
Równolegle, w związku z obraną przez mjra "Kalinę" taktyką cofania się w głąb lasów, rozpoczęto zaminowywanie dróg wiodących od strony
nieprzyjaciela. Od strony miejscowości Brodziaki i Wolaniny zamontowano miny samoczynne, miny obserwowane i elektryczne we wsi Tereszpol
oraz miny samoczynne na południe od tej wsi, przy szosie do Górecka. Częściowo udało się także umieścić miny na drodze Aleksandrów - Józefów
oraz liczne drogi leśne, ścieżki, przejścia i brody na rzekach i strumykach.
Niestety nie udało się zaminować szosy Biłgoraj - Tereszpol, ponieważ nieprzyjaciel wcześniej ją odsadził. Nie mniej dostęp do
północno - zachodniej i północno - wschodniej części Puszczy Solskiej został mocno utrudniony, co z kolei spowodowało opóźnienia w posuwaniu
się oddziałów nieprzyjacielskich w głąb lasu.
Także pierwsze trzy dni operacji "Sturmwind II" (18 - 21 czerwca) upłynęły na mniejszych potyczkach, minowaniu dróg i ścieżek oraz na powolnym
posuwaniu się jednostek niemieckich. Sytuacja zmieniła się diametralnie 21 czerwca.
W dniu tym z rozkazu mjra Markiewicza podległe mu oddziały AK i BCh opuściły swoje miejsca postoju i w przeciągu całego dnia ruszyły do
obozu por. Konrada Bartoszewskiego "Wira", rozbitego w pobliżu leśniczówki Trzepietnik na północ od Aleksandrowa, który jednocześnie
wyznaczono na miejsce koncentracji całości zgrupowania.
Zwiad konny z Batalionu Hrubieszowskiego BCh Stanisława Basaja "Rysia"
(Basaj na pierwszym planie po lewej stronie).
Manewr koncentracji sił AK i BCh zbiegł się w czasie z podjęciem przez Niemców akcji ofensywnej od południa na Borowiec, Błonie i Osuchy.
Na szczęście jednak utrzymujące linię Tanwi plutony BCh wsparte oddziałkami samoobrony zdołały utrzymać swoje pozycje.
W ciągu 21 czerwca do walki włączyło się również zgrupowanie partyzantów sowieckich, które próbowały wyjść z okrążenia w pod Osuchami. Już
rankiem tego dnia niewiele brakowało, aby siły ppłka Prokopiuka, dopięły swego i wyrwały się z pierścienia okrążenia. Połączonym oddziałom
Prokopiuka, Kunickiego i Karasiowa udało się zdobyć wieś i mostek na Tanwi. Jednak kiedy przystępowały one do przeprawy, cały odcinek stanął
w artyleryjskim ogniu zaporowym. Co prawda partyzanci odpowiedzieli ogniem swojego działa i moździerzy, jednak Niemcy szybko ściągnęli na
zagrożony odcinek odwody, co ostatecznie pogrzebało szanse na przeprawę przez rzekę.
Po tym fiasku oddziały sowieckie, w ciągu dnia przemaszerowały w rejon Huty Różanieckiej i znów pokusiły się o przerwanie pierścienia, lecz i
tym razem bezskutecznie. O świcie 22 czerwca powróciły do swojego pierwotnego obozowiska.
Tymczasem zgrupowanie Armii Ludowej w godzinach popołudniowych zwartą kolumną przemaszerowało z lasu Maziarze, przez Puszczę Solską w rejon
Górecka Kościelnego z zamiarem przebicia się na zachód do Lasów Janowskich. O świcie 22 czerwca oddziały AL okopały się w rejonie gajówki
"Za Oknem", dowództwo zaś na wieść, że w pobliżu znajduje się sztab majora "Kaliny", postanowiło wystosować do niego propozycję połączenia
wysiłków, które ten ostatni odrzucił.
Wcześniej mjr Markiewicz na czele oddziałów BCh "Rysia" oraz oddziałów AK "Topoli" i "Woyny" zamierzał dokonać wypadu na Tereszpol, w celu
usunięcia stamtąd wojsk nieprzyjaciela. Jednak w związku z tym, że ludność wsi nie zdołała umknąć w las i bojąc się odwetu niemieckiego na
mieszkańcach, major odwołał atak i zarządził odpoczynek po całonocnym marszu.
Tymczasem na odpoczywających żołnierzy od północy, ruszyły oddziały niemieckie, skutkiem czego oddział "Woyny" musiał przyjąć walkę.
Jednocześnie na położone w bezpośrednim sąsiedztwie stanowiska zgrupowania AL, posypał się grad ognia z dziesięciu baterii zainstalowanych
w Józefowie, Tereszpolu, Aleksandrowie i Biłgoraju.
Po przygotowaniu artyleryjskim do ataku przeszła piechota niemiecka, z początku od zachodu, a następnie od północy i południa. Zajęta przez
oddziały AL pozycja znalazła się na przedpolu przygotowanego natarcia niemieckiego, zaś wzdłuż traktu Biłgoraj - Józefów kierowało się
uderzenie rozcinające sił ekspedycyjnych.
Wobec takiego obrotu sprawy i rosnących strat wśród szeregów alowców, por. Edward Gronczewski "Przepiórka", dowódca 5 kompanii 1 Brygady AL,
otrzymał rozkaz przesunięcia swoich stanowisk na wschód, poza bagno, gdzie skierowano również rannych i tabory.
Niestety Niemcy zauważyli ten ruch i otworzyli gęsty ogień z karabinów maszynowych i artylerii. Straty wśród rannych oraz taborowych były
bardzo poważne i tylko nieznaczną część taboru i szpitala udało się uratować. Podczas przeprawy przez bagno zginęła także spora część
dowództwa. Od ognia niemieckiego zginęli wówczas: dowódca 9 kompanii, por. Aleksy Szymański "Bogdan", dowódca 2 kompanii kpr. Franciszek
Zięba "Januszek" i dowódca Brygady im. Wandy Wasilewskiej kpt. Szelest.
W takcie wspomnianego manewru zgrupowanie AL uległo podzieleniu. Część oddziałów podjęła marsz na północ, cześć zaś z powrotem, na południe.
Główne siły o stanie około 400 ludzi pod dowództwem kpt. Borkowskiego "Wicka", nocą z 22 na 23 czerwca bez rezultatów, próbowały znaleźć
lukę w niemieckim pierścieniu okrążenia.
Sukces przyniosło dopiero uderzenie 5 kompanii por. Gronczewskiego "Przepiórki", który w późnych godzinach wieczornych 23 czerwca,
skierował swój oddział do ataku na stanowiska niemieckie, wsparty ogniem reszty oddziałów. Gronczewskiemu udało się dotrzeć do linii i
rozbić znajdujące się tam stanowiska nieprzyjaciela. Wykorzystując to powodzenie większość oddziałów AL wyszło poza kordon obławy. Część
jednak nie dokonała tej sztuki i po przejściu na południe, wzięła udział w końcowej fazie zmagań poza Osuchami.
Równocześnie z bojem oddziałów AL, walkę prowadziło zgrupowanie mjra "Kaliny". Zaatakowany jako pierwszy, oddział "Woyny" wycofując się pod
naporem nieprzyjaciela dotarł, wspólnie z dowódcą zgrupowania do Trzepietnika, gdzie znajdowała się już większość oddziałów. Wyjątkiem były
dwa oddziały BCh "Burzy" i "Błyskawicy", które w tym czasie znajdowały się jeszcze w marszu. Wcześniej, drogą telefoniczną, całe zgrupowanie
zostało postawione w stan pogotowia, a część sprzętu zakopano i zaminowano.
Po przybyciu oddziału "Woyny" z miejsca więc przystąpiono do dalszego, forsownego marszu. W straży przedniej poszedł oddział por.
Steglińskiego "Corda", w celu zabezpieczenia przejścia przez drogę Józefów - Aleksandrów. Dzięki temu posunięciu oddziały BCh i AK mogły
bezpiecznie przyjść przez ten trakt, który niemal natychmiast po przejściu partyzantów został zamknięty siłami nieprzyjaciela.
Mjr Markiewicz skierował podległe sobie siły, w kierunku gajówki Dębowce. Marszowi kolumny towarzyszył stale ogień nękający artylerii
niemieckiej, której baterie znajdowały się w Józefowie i Aleksandrowie.
Wieczorem, 22 czerwca 1944 r., z nowego miejsca postoju w Karczmiskach nad rzeczką Sopot, został nadany ostatni meldunek radiowy Inspektoratu
Zamojskiego do Komendy Okręgu Lublin.
Wówczas także, na odprawie mjr Markiewicz podjął decyzję o przebijaniu się zgrupowania, następnej nocy, na północ - w rejonie Pardysówki i
Hamerni. Dodatkowym atutem tego kierunku wydawała się być obecność w tamtym rejonie oddziałów sowieckich ppłka Prokopiuka i mjra Karasiowa,
którzy przez całą noc z 22 na 23 czerwca, próbowali bezskutecznie przebić się przez linie niemieckie.
Rankiem 23 czerwca, ubezpieczenia batalionu BCh "Rysia" zameldowały o zbliżaniu się nieprzyjaciela od północnego - wschodu. Major "Kalina"
rozkazał swoim oddziałom przejść na lewy brzeg Sopotu, wyznaczając na zabezpieczenie przeprawy oddział por. "Woyny".
Na nowym miejscu postoju, do majora "Kaliny", dotarli sowieccy dowódcy, którzy złożyli propozycję przebijania się przez pierścień obławy
połączonymi siłami. We wspólnej naradzie wzięli udział: po stronie polskiej - mjr Markiewicz i rotmistrz Mieczysław Rakoczy "Miecz", natomiast
po stronie sowieckiej - ppłk Prokopiuk i mjr Karasiow.
W wyniku narady ustalono, że wspólne przebicie nastąpi nad Tanwią, pod miejscowością Kozaki. Jednocześnie ppłk Prokopiuk zadeklarował wsparcie
lotnictwa radzieckiego, które miało zbombardować odcinek niemieckiej obrony, na którym zaplanowano przełamanie. Dowódcy sowieccy zobowiązali
się również do przysłania swoich oficerów łącznikowych, celem utrzymania łączności.
Tuż po polsko - sowieckich ustaleniach sztabowych, w godzinach popołudniowych, niemiecka piechota wsparta czołgami, zaatakowała zgrupowanie
AK i BCh od północnego - wschodu. Tutaj niezwykłą zaciętością wykazał się oddział por. "Woyny", który zatrzymał piechurów wroga na przeprawie,
niszcząc czołgi poprzez zastosowanie "piatów" ze zrzutów RAF.
Jednak już wkrótce, Niemcy podciągnęli artylerię, z której niezwłocznie rozpoczęli ostrzał polskich pozycji. Tak rozpoczęła się całodzienna
bitwa nad rzeką Sopot, bowiem bardzo szybko oddział "Woyny" wsparł "Cord", a zaraz po nim "Ryś".
Mogła ona przynieść dla zgrupowania AK i BCh ocalenie, jednak niezrozumiała decyzja "Kaliny" pozbawiła - jak się miało wkrótce okazać -
wszelkich szans na wyjście z okrążenia. Otóż po odparciu głównego uderzenia na całej linii, nastąpił polski kontratak, nieprzyjaciel nie
dotrzymywał pola i zaczął się cofać. W tak korzystnym położeniu, o godzinie 19.00, mjr Markiewicz wydał rozkaz przerwania natarcia i nakazał
zwinięcie oddziałów. Nad Tanwią miał zostać jedynie oddział "Topoli".
Decyzja ta spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem niektórych dowódców oddziałów, nalegali oni bowiem, by wykorzystując powodzenie iść dalej
na północ, w wolny od nieprzyjaciela teren. Do dziś snuje się wiele domysłów na temat, tej i kilku innych problematycznych decyzji "Kaliny",
trudno rozstrzygnąć jakie motywy kierowały majorem, bowiem on sam nie przeżył operacji Sturmwind II.
Tymczasem oddziały sowieckie, łamiąc poprzednie ustalenia i nie powiadamiając polskiego zgrupowania, zwinęły obóz i podjęły marsz w kierunku
Borowca nad Tanwią. Późnym popołudniem, nie doczekawszy się łączników ppłka Prokopiuka i po stwierdzeniu poprzez zwiad, że oddziały sowieckie
opuściły swoje miejsce postoju, mjr "Kalina" zarządził pogotowie marszowe i skierował swoje oddziały ponownie w głąb Puszczy Solskiej, jednak
po przebyciu około 3 km kolumna ze względu na wyczerpanie żołnierzy zmuszona była zatrzymać się.
Sowieci natomiast, na odprawie dowódców oddziałów, podjęli decyzję o zorganizowaniu przełamania linii niemieckich na czterokilometrowym
odcinku rzeki Tanwi, pomiędzy miejscowościami Kozaki a Borowcem. Najsilniejsze oddziały Karasiowa, Prokopiuka i Szangina utworzyć miały
grupy szturmowe, które miały iść w pierwszym rzucie, a których celem było przełamanie linii niemieckich nad rzeką i osłona przeprawy reszty
zgrupowania. Drugie rzuty, z oddziałami konnymi Sankowa i Nadielina miały obezwładnić punkty nieprzyjacielskie w głębi i torować drogę do
punktu zbiórki całości, na który wyznaczono wieś Gorajec. Zadaniem trzeciego rzutu miała być osłona zgrupowania przed pościgiem. Podstawę
powodzenia planu stanowiło zaskoczenie i szybkości działania, Niemcy mieli bowiem do dyspozycji silne odwody ruchome, co mogło pozwolić mu
bardzo szybko załatać wyłom.
W rejonie walk oddziałów sowieckich znalazły się także dwie grupy BCh "Pomsty" i "Grota", z których ten ostatni do końca patrolował rzekę,
natomiast część plutonu "Pomsty" wraz z nim samym został porwany wirem walk przełamujących.
Niestety sztuka ta nie udała się zgrupowaniu AK - BCh, bowiem oddziały "Kaliny" nie wzięły udziału w operacji przełamania niemieckiej obrony i
przeprawie przez rzekę.
Do dziś jesteśmy skazani na domysły i zadajemy sobie pytanie, dlaczego oficerowie łącznikowi Prokopiuka nie pojawili się u mjra Markiewicza
i dlaczego Sowieci nie zaczekali na dołączenie polskiego zgrupowania.
Najbardziej prawdopodobne jest wyjaśnienie, że moment zaskoczenia Niemców był zbyt krótki, by była możność przeprawienia się, bezpośrednio
po sowieckich oddziałach. Nie zmienia to jednak faktu, że rodzi się wiele wątpliwości, a istnieją poważne podejrzenia, że Sowietom nie
zależało zbytnio na ratowaniu polskich partyzantów.
Tymczasem mjr "Kalina", pozbywając się wszelkich złudzeń co do ocalenia zgrupowania wspólnie z oddziałami sowieckimi, wezwał swoich oficerów
na odprawę.
Wówczas to przedstawił kolejną koncepcję wyjścia z opresji. Według jego pomysłu oddziały miały zaszyć się w głąb puszczy, okopać, a następnie
zaskoczyć nieprzyjaciela i kontratakiem przebić sobie drogę wyjścia poza niemieckie linie.
Decyzja ta wywołała kolejny sprzeciw jego oficerów, jednak dowódca pozostał przy swoim. W ciągu nocy zlikwidowano tabory, radiostację i zbędny
sprzęt. Rozdano żołnierzom resztę żywności, a ciężką broń maszynową ukryto oraz zniszczono archiwum inspektoratu.
Rankiem zgrupowanie podjęło marsz w głąb lasów. Położenie partyzantów stało się tragiczne, bowiem zmęczenie i brak snu, stawiały żołnierzy na
skraju wyczerpania. Sytuację pogarszał ulewny deszcz, nadmiar wody bagiennej i niemiecki ogień artyleryjski.
Beznadziejność położenia i skrajne wyczerpanie fizyczne i psychiczne, oraz złe decyzje mjra Markiewicza, spowodowały odłączenie się
poszczególnych oddziałów od zgrupowania. Postąpił tak oddział "Topoli", do którego dołączył pluton "Skrzypika". Na kolejnym postoju, poza
teren obozowiska wyszedł dowódca zgrupowania mjr "Kalina" i już nigdy do niego nie wrócił. Według protokołów sporządzonych z ekshumacji
zwłok majora, uległ on załamaniu psychicznemu, a ciało znaleziono przy tzw. "Bykowej Drodze" sto metrów od spalonego samochodu.
Po tym tajemniczym zniknięciu "Kaliny", dowództwo nad zgrupowaniem sześciu pozostałych oddziałów objął kpt. Rakoczy "Miecz", który podjął
decyzję o przebijaniu się przez rzekę Sopot, w rejonie Karczmiska. Niestety natknięto się tu na silną obronę niemiecką, wobec czego por.
Konrad Bartoszewski "Wir" zaproponował, podciągnięcie zgrupowania w okolice Osuch i podjęcie przez nie nocnego ataku na niemieckie pozycje w
tamtym rejonie. Głównym celem natarcia miało być osiągnięcie "przeczesanego" już przez Niemców północnego kompleksu leśnego.
Inną koncepcję wysunął kpt. Rakoczy "Miecz", który zaproponował podzielenie zgrupowania na dwie części i przedzieranie się ich
przez Sopot w dwóch, różnych miejscach.
Ostatecznie wybrano do realizacji pomysł "Wira", co spowodowało rezygnację kpt. Rakoczego z dowodzenia zgrupowaniem i przekazanie go por.
Bartoszewskiemu. "Wir" natychmiast podjął próbę przebijania się pomiędzy Osuchami i Buliczówką.
Około godziny 22.00 kolumna forsownym marszem zwróciła się w stronę Osuch. Powodzenie operacji zależało od czasu jaki pozostał partyzantom do
świtu, czasu który był potrzebny do rozpoznania i przygotowania natarcia.
W momencie gdy kolumna zbliżyła się w rejon Osuch, "Wir" nakazał postój i zarządził odprawę dowódców oddziałów. Wówczas okazało się, że
kompania "Woyny", oddział "Błyskawicy" i część oddziałów "Rysia" były opóźnione w marszu tak bardzo, że straciły kontakt z czołem kolumny.
Niezwłocznie wysłano patrole poszukiwawcze, które jednak wróciły z niczym. Nieubłaganie zbliżał się świt 25 czerwca 1944 r., więc nie można
było dłużej zwlekać z decyzją.
Tak więc, oddziały "Corda", "Wira" i część oddziału "Rysia", pozostawiając na miejscu łączników dla opóźnionych grup, osiągnęły skraj lasu pod
Osuchami na wysokości młyna. Nagle od strony Buliczówki dało się słyszeć odgłosy toczonej walki, którą prowadziła opóźniona część zgrupowania
(kompania "Woyny" i część oddziału "Rysia"). Dalej na wschód próbę przebicia się podjęły również oddziały "Topoli" i "Skrzypika". Wszystkie
one poniosły znaczne straty i tylko niewielkie grupy zdołały przedrzeć się na północ.
W tym samym czasie por. Bartoszewski wysłał na rozpoznanie ppor. Makucha "Kruka" z patrolem, który zaobserwował, że po południowej stronie
Sopotu nie było Niemców. "Wir" wydał rozkaz o natychmiastowym natarciu prostopadle do rzeki. Oddziały "Cord" i "Wira" oraz dwa plutony oddziału
"Rysia" rozwinęły się do natarcia.
Od razu po przejściu Sopotu rozległy się strzały. Od stanowisk nieprzyjaciela partyzantów dzieliło zaledwie 100 - 150 metrów. Mimo bardzo
silnego ostrzału z broni maszynowej i granatników, pod osłoną zboża oddział "Wira" zdołał dotrzeć do stanowisk nieprzyjaciela i po
zlikwidowaniu napotkanych tam gniazd oporu dokonał wyłomu w jego liniach.
Znacznie trudniejsze zadanie czekało oddział "Corda", który mimo wszystko, po dotarciu do niemieckich linii obronnych i po zaciętej walce
wręcz, zdołał się wydostać poza obławę w rejonie Krzywej Górki. Straty w ludziach były jednak bardzo poważne.
Po udanym ataku oddział skierował się na szosę Osuchy - Hamernia i przekroczyły ją bez trudu. Wówczas to, ranny już dość poważnie "Cord",
podjął decyzję o powrocie po swoich rannych, pozostawionych w ukryciu.
Na zachód od oddziałów "Wira" i "Corda", nacierała część oddziału BCh "Rysia". Grupa ta, wpadła niestety w odległości około 100 metrów od
pozycji wroga na pole minowe. Od wybuchów min zginęło kilku bechowców, a co gorsza zdradziły one zamiary Polaków. Wobec takiego obrotu sprawy,
partyzantom pozostał jedynie szybki atak. Niestety obrona niemiecka w tym miejscu była bardzo silna, bowiem wzmocniona została moździerzami i
artylerią. Ogień zaporowy był tak silny, że zmusił partyzantów do wycofania się na pozycje wyjściowe, przy bardzo dużych stratach.
Równie dramatycznie zakończyła się walka oddziałów BCh "Burzy" i "Błyskawicy". Żołnierze tych oddziałów, zdołali dotrzeć co prawda do rzeki
i przełamać pierwszą linię obrony, to jednak nie starczyło im sił na to, aby wyrzucić Niemców z drugiej linii. Tylko część żołnierzy na czele
z ppor. Wolańskim "Igorem" zdołała wyjść z okrążenia.
Reszta, której ta sztuka się nie udała, wycofała się na uroczyska Maziarze.
W tym samym czasie kompania sztabowa por. "Woyny" uderzyła na pozycje wroga z impetem przełamując pierwszą linię obrony. Oddział tyralierią
wbił się w pozycje obronne nieprzyjaciela, dotarł do drugiej, a następnie do trzeciej linii, zainstalowanej przez Niemców w lesie Bieńkowskie,
który był celem partyzantów. Tutaj jednak napotkano na bardzo zacięty opór, a gdy niemieckim jednostkom przyszły w sukurs ich oddziały odwodowe,
przeciwnicy zwarli się w walce wręcz. Wobec bezwzględnej przewagi liczebnej wroga, walka ta zakończyła się niemal doszczętnym wybiciem oddziału
partyzanckiego.
Porucznik Haniewicz został osaczony przez Niemców pośrodku pola żyta. Ostrzeliwał się do końca, najpierw z karabinu maszynowego a następnie
z pistoletu ręcznego i granatami. Niemcy rozwścieczeni tak długim oporem z jego strony obrzucili porucznika granatami. Wokół jego ciała
znaleziono później kilkadziesiąt lejów po wybuchach.
Przez ten sam wyłom, którym wydostały się resztki oddziałów "Wira" i "Corda", poza pierścień obławy zdołały przejść również pododdziały
1 Brygady AL., a także oddział "Janowskiego" i przybyłe nieco później plutony BCh "Bruchalskiego" i "Visa".
W dniach 26 - 29 czerwca oddziały niemieckie wspólnie z własowcami płka Dolla zajmowały się już tylko likwidacją pojedynczych punktów oporu.
Bilans.
Bilans operacji "Sturmwind II" jest tragiczny.
Na terenie uroczyska Maziarze zostały zniszczone najbardziej doświadczone i zahartowane w boju
oddziały AK i BCh Inspektoratu Zamość. Większość źródeł straty polskich oddziałów "Kaliny", szacuje na około 400 zabitych. Spotkać się jednak
można ze znacznie większą liczbą poległych, opiewanych na około 500 zabitych, w tym 300 żołnierzy AK.
Ujętych partyzantów, Niemcy osadzili w specjalnie utworzonych na potrzeby operacji obozach w Biłgoraju i Tarnogrodzie.
4 lipca przeprowadzono egzekucję 65 schwytanych partyzantów w lesie Rapy niedaleko Biłgoraja.
Najcięższe straty poniosły oddziały "Topoli", "Woyny", "Rysia", "Błyskawicy" i "Burzy".
Znacznie przetrzebiona została kadra oficerska i dowódcza, bowiem w walce polegli:
Inspektor AK Zamość mjr Markiewicz "Kalina".
Dowódcy oddziałów: por. Kryk "Topola", por. Haniewicz "Woyna", por. Stegliński "Cord", A. Wróbel "Burza", W. Małysz "Szczerba"
(zastępca "Rysia"), por. "Dzierżyński" oraz J. Mazur "Skrzypik".
Zginęli również:
Kwatermistrz Inspektoratu Zamość - Wiktor Przyczynek "Bór".
Zastępca komendanta Odwodu AK Biłgoraj - por. Józef Wójcik "Mały".
Ciężkie rany odnieśli: por. Gołębiowski "Irka" i ppor. dr Ludwig Kopeć "Radwan".
Poza tym ogromne były także straty, wśród pobliskiej ludności cywilnej, bowiem Niemcy zabili łącznie 509 osób cywilnych, niszcząc przy tym
8 wsi oraz osadzili w obozach około 12 000 ludzi.
Straty niemieckie oblicza się na około 700 zabitych.
Klęska zgrupowania AK - BCh w Puszczy Solskiej doczekała się wielu sprzecznych ze sobą ocen. Największe kontrowersje budzą oczywiście rozkazy
wydawane przez mjra "Kalinę" i jego taktyka. Jak pokazał los zgrupowania sowieckiego i alowskiego, przy zastosowaniu odpowiedniej taktyki,
wyjście z okrążenia było możliwe, przy znacznym zmniejszeniu strat. Pięciodniowe cofanie się w głąb puszczy, jak miało się wkrótce okazać,
skazało oddziały AK i BCh praktycznie na zniszczenie.
Wiele kontrowersji budzi również zachowanie ppłka Prokopiuka, który wbrew wcześniejszych porozumieniom z mjrem Markiewiczem, nie wysłał do
niego swoich oficerów łącznikowych z wieścią, iż jest możliwość wyjścia z okrążenia.
Pytanie brzmi: Czy ta ofiara tej krwi poszła zupełnie na darmo? Chyba nie.
Pewną pociechą jest fakt, iż w operację "Sturmwind I i II" zaangażowano siły aż trzech dywizji Wehrmachtu, których obecność na
chwiejącym się froncie wschodnim była natychmiast potrzebna. Poza tym zadano nieprzyjacielowi bardzo poważne straty w ludziach.
Zdjęcia pochodzą z internetu.
Koniec.
|