Przemówienie J. Piłsudskiego
do przedstawicieli stronnictw sejmowych
z 29 maja 1926 r.
"(...) Nie będę wdawał się w dyskusję nad wypadkami majowymi. Zdecydowałem się na nie sam, w zgodzie z własnym sumieniem i nie widzę potrzeby się z tego tłumaczyć.
Głównymi powodami obecnego stanu rzeczy w Polsce - to jest nędzy, słabizny wewnętrznej i zewnętrznej - były złodziejstwa, pozostające bezkarnie. Ponad wszystkim w Polsce zapanował interes jednostki i partii, zapanowała bezkarność za wszelkie nadużycia i zbrodnie.
W odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy narodu. Gdy wróciłem z Magdeburga i posiadłem władzę jakiej w Polsce nikt nie piastował, wierząc w odrodzenie narodu, nie chciałem rządzić batem i oddałem władze w ręce zwołanego przez siebie Sejmu Ustawodawczego, którego wszak mogłem nie zwoływać. Naród się jednak nie odrodził. Szuje i łajdaki rozpanoszyły się. Naród odrodził się w jednej tylko dziedzinie, w dziedzinie walki orężnej, tzn. pod względem odwagi osobistej i ofiarności względem państwa w czasie walki. Dzięki temu mogłem doprowadzić wojnę do zwycięskiego końca. W wszystkich innych dziedzinach odrodzenia nie znalazłem. Ustawiczne waśnie personalne i partyjne, jakieś dziwne rozpanoszenie się brudu i jakiejś bezczelnej, łajdackiej przewagi sprzedajnego nieraz elementu.
Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi. Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzić całą demokrację (...) Interes partyjny przeważał ponad wszystko. Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu. To wszystko skierowane było przeciw każdemu, kto reprezentował państwo. Tych reprezentujących państwo było trzech: mnie, jako Naczelnika Państwa, obrzydzano życie ciągłą naganką, oszczerstwami i najwstrętniejszymi potwarzami. Nie upadłem tylko dlatego, że jestem silniejszy od was wszystkich. Drugiego reprezentant wprost zamordowano, a moralni sprawcy tego mordu uszli bezkarnie (1). Trzeci padał pod ciężarem męki z powodu sejmu i senatu (2).
Gdy byłem po raz ostatni w Belwederze u p. Wojciechowskiego, żal mi go było. Człowiek tajał, postarzał się pod wpływem pracy sejmu i senatu. Kiedy go usiłowałem namówić do nieulegania wpływom partyjnym, odrzekł, że chciałby partiom oprzeć się, ale czuje, że ulegnie. W takich oto warunkach stawia się tych, których się wybiera na reprezentantów państwa.
(...)
Warunki tak się ułożyły, że mogłem nie dopuścić was do sali Zgromadzenia Narodowego, kpiąc z was wszystkich, ale czynię próbę, czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata. Nie chcę czynić nacisku, ale ostrzegam, że sejm i senat są instytucjami najbardziej znienawidzonymi w społeczeństwie. Róbcie raz jeszcze próbę. Nacisku nie będzie. Żadna siła fizyczna nie zaciąży nad wami. Dałem gwarancję swobodnego obioru Prezydenta i słowa dotrzymam, ale ostrzegam, nie zawierajcie z kandydatem na Prezydenta układów partyjnych. Kandydat na Prezydenta musi stać ponad stronnictwami, winien umieć reprezentować naród. Wiedzcie, że w przeciwnym razie nie będę bronił sejmu i senatu, gdy dojdzie do władzy ulica. Nie może w Polsce rządzić człowiek pod terrorem szuj i temu się przeciwstawiam.
Wydałem wojnę szujom łajdakom, mordercom i złodziejom i w walce tej nie ulegnę. Sejm i senat mają nadmiar przywilejów i należałoby, aby ci, którzy powołani są do rządów, mieli więcej praw. Parlament winien odpocząć. Dajcie możność rządzącym odpowiadać za to, czego dokonają. Niech Prezydent tworzy rząd, ale bez nacisku partyj. To jest jego prawo.
Z kandydaturą moją róbcie, co się wam podoba. Nie wstydzę się niczego, skoro się nie wstydzę przed własnym sumieniem. Jest mi obojętnym - wiele głosów otrzymam. Dwa, sto czy dwieście. Nie robię jednak żadnego nacisku co do wybrania mojej osoby. Wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli, szukajcie jednak kandydatów apartyjnych i godnych wysokiego stanowiska. Gdybyście tak nie postąpili - widzę wszystko w czarnych dla was kolorach, a dla siebie w barwach przykrych, bo nie chciałbym rządzić batem. Rządzenie batem obrzydziłem sobie w państwach zaborczych.
W rozkazie moim do wojska powiedziałem, że wziąwszy państwo słabe i ledwie dyszące - oddaliśmy obywatelom odrodzone i zdolne do życia. Cóżeście z tym państwem uczynili? Uczyniliście zeń pośmiewisko!
Obecnie rząd próbuje przygotować rozmaite prace. Obawiam się jednak, iż po wyborze Prezydenta wszystko pójdzie po dawnemu. Boję się, że sejm chce pozostać. A trzeba abyście panowie rozeszli się na pewien czas, bo musi się przecież stać coś nowego. Niech Prezydent przez pewien okres nie ma sejmu i senatu na karku. Trzeba mu dać swobodę do utworzenia rządu i do rozpoczęcia prac, za które rząd będzie przed sejmem odpowiadał. Nie chciałbym mieć wyrzutów, że nie doprowadziłem do końca rozpoczętej roboty i że bat nie świstał na ulicach.
Moim programem jest zmniejszenie łajdactwa i utorowanie drogi uczciwości. Czekam, a zapewniam panów, że się nie zmienię. Trzeba przejść ponad partyjne interesy, dać oddech państwu i elektowi (3). Elekt musi posiadać honor ponad chęć zarobienia kilkudziesięciu groszy. Jeżeli chodzi o mnie, to powtarzam raz jeszcze, że się nie zmienię. Będę ścigał złodziei! Zastanówcie się nad tym, panowie, przemyślcie i przedyskutujcie..."
Komentarz:
Mowa powyższa została wygłoszona 29 maja 1926 r., na dwa dni przed planowanym wyborem Prezydenta RP przez Zgromadzenie Narodowe. Jednym z dwóch kandydatów w tych wyborach miał być zgłoszony przez parlamentarną lewicę J. Piłsudski, zwycięzca zakończonego kilkanaście dni wcześniej przewrotu majowego. Elementem przygotowań do tych wyborów miało być spotkanie Marszałka z przywódcami największych stronnictw parlamentarnych. Na spotkanie przybyli min.: przedstawiciele PPS (I. Daszyński, Z. Marek, J. Moraczewski, M. Niedziałkowski), Stronnictwa Chłopskiego (J. Dąbski, K. Polakiewicz), PSL - Wyzwolenie (B. Miedziński, J. Poniatowski), Klubu Pracy, a zatem partii, które poparły przewrót majowy, ale też Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji (J. Chaciński), Narodowej Partii Robotniczej (A. Chądzyński) i PSL-Piast (J. Dębski), które wchodziły wtedy w skład koalicji tworzącej rząd Chjeno-Piasta. Na zaproszenie premiera K. Bartla (to on był organizatorem tego spotkania), z głównych ugrupowań sejmowych, nie stawili się tylko przedstawiciele endecji (Zjednoczenie Ludowo - Narodowe), największego przegranego tych dni.
Jeśli chodzi o samo przemówienie, to Marszałek wypowiada się w stylu typowym dla siebie, prezentowanym już wielokrotnie wcześniej. Mówi o sobie jako o sile sprawczej wszelkich wydarzeń. To on miał nieograniczoną władzę, ale ją oddał, to on poprowadził wojnę z bolszewikami do zwycięskiego końca itp. (nieco ironizując można stwierdzić, iż na podstawie tej i innych wypowiedzi Marszałka, można dojść do wniosku, że prowadził on tę wojnę i wygrał ją jednoosobowo, nie brał w niej udziału żaden inny Polak).
Marszałek mówi bezosobowo o zjawiskach negatywnych, które jego zdaniem trawiły Polskę o "waśniach personalnych i partyjnych", "rozpanoszeniu brudu", "bezkarności za wszelkie nadużycia i zbrodnie". Czyni to, nie przebierając w słowach. Choć nie wskazuje wyraźnie (tj. z imienia i nazwiska) winnych, to analizując poprzednie wypowiedzi Piłsudskiego (np.: wywiad z 10 maja 1926 r.), można dojść do wniosku, że mówi on (choć niewprost) o politykach, w tym tych zasiadających w ławach sejmu i senatu, czyli też osobach słuchających tej wypowiedzi. To o nich myśli gdy wypowiada słowa: "wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom i w walce tej nie ulegnę". Można przypuszczać, że zebrani politycy zdawali sobie z tego świetnie sprawę (znali przecież wystarczająco dobrze poglądy mówcy), i nie mogli czuć się komfortowo, tym bardziej że nie dane im było w żaden sposób ustosunkować się do tych zarzutów. Ostatecznie "Komendant" zwraca się bezpośrednio do zebranych, twierdząc, że jest "silniejszy od (ich) wszystkich". Dał w ten sposób wyraz swojej pogardzie dla polskich polityków, których uważał najwidoczniej za ludzi małych i słabych (a pamiętać należy, iż na sali znajdowali się najznamienitsi przedstawiciele polskiej klasy politycznej tacy jak M. Niedziałkowski, czy I. Daszyński. Ten ostatni, niejako zadając kłam powyższym słowom, okazał się na tyle mocny, aby jako marszałek sejmu nie ugiąć się pod presją Piłsudskiego). Marszałek tryumfował, zdobył władzę i dał wyraz swojej sile. Oszczędzony nie został też były prezydent S. Wojciechowski, który przez przytoczenie rzekomej rozmowy, wyszedł na osobę bardzo uległą.
Taki charakter wypowiedzi może dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę, że na sali znajdowało się wiele osób reprezentujących partie, które poparły Piłsudskiego w trakcie przewrotu, a nawet jego bliscy współpracownicy (Moraczewski, Miedziński). Skąd więc tak ostre słowa? Być może chodziło o pokazanie społeczeństwu (treść przemówienia przeniknęła do gazet), że na potępienie zasługuje cała polska klasa polityczna, nawet ta jej część, która w krytycznych dniach maja opowiedziała się po stronie "odrodzenia moralnego".
Przemówienie to na pewno nie było próbą usprawiedliwienia się Marszałka za przeprowadzony zamach stanu - mówi o tym wyraźnie "nie wstydzę się niczego, skoro nie wstydzę się przed własnym sumieniem". Nie było też formą kampanii wyborczej (na przedstawicielach stronnictw, czyli "wyborcach" (4), wywarł raczej efekt odwrotny od tego jaki powinna wywierać kampania wyborcza), gdyż mówcy wyraźnie stwierdzał, iż nie interesuje go czy zostanie wybrany i jak zagłosują słuchający (znów wyraz pogardy, sugestia iż nie zależy mu na poparciu tak zepsutej klasy politycznej). Mówi wprost "wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli" ("a i tak ja będę rządził" - tak być może myślał sobie marszałek Piłsudski). Zastrzegał jednak jaki powinien być jego zdaniem kandydat na prezydenta: "wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli, szukajcie jednak kandydatów apartyjnych i godnych wysokiego stanowiska". Całość kończył nieskrywaną groźbą: "Gdybyście tak nie postąpili - widzę wszystko w czarnych dla was kolorach, a dla siebie w barwach przykrych, bo nie chciałem rządzić batem." Przypomina także przedstawicielom izb parlamentarnych, iż instytucje te są bardzo silnie skompromitowane w oczach społeczeństwa (wręcz znienawidzone) i że w razie wyboru niewłaściwego człowieka (takiego, który nie spełniałby kryteriów wskazanych przez "Komendanta"), nie będzie bronił ich "gdy dojdzie do władzy ulica" (w domyśle, przed zemstą niezadowolonego społeczeństwa). Jednym słowem faktyczny dyktator "prosił" posłów, aby postępowali tak jak im karze, bo w przeciwnym razie "będzie zmuszony" użyć innych środków (nasuwa to nieodpartą refleksję podobieństwa tych słów do wypowiedzi późniejszego Prezydenta III RP: "nie chcę, ale muszę").
W przemówieniu tym Marszałek daje wyraz swoim od dawna wyznawanym poglądom na to, jak powinien funkcjonować ustrój RP. Sugeruje parlamentarzystom, iż powinni "odpocząć", tzn. "dać wolną rękę" Prezydentowi, tak aby mógł on sam utworzyć rząd i brać efektywny udział w rządzeniu krajem. Opowiada się zatem po raz koleiny za wzmocnieniem władzy wykonawczej i ograniczenia roli legislatywy do funkcji kontrolnych (5). Gdyby posłowie i senatorowie nie zastosowali się do tej "rady" Marszałek obawia się, że będzie zmuszony użyć "bata".
Na końcu mówca przedstawia swój program wyborczy, na który składa się jedno zdanie: "zmniejszenie łajdactwa i utorowanie drogi uczciwości". Postulaty te odpowiadały oczekiwaniom zdecydowanej większości społeczeństwa, choć ze względu na swoją lakoniczność, brak propozycji konkretnych rozwiązań, mają raczej populistyczny charakter.
Trudno określić jaki wpływ na wynik wyboru przeprowadzonego przez Zgromadzenie Narodowe miała ta wypowiedź. Pewne jest tylko to, że zwycięzcą tych wyborów został marszałek Piłsudski. Można tylko zastanawiać się, dlaczego większość posłów poparła kandydata, z którego strony usłyszała tak dużą ilość obelg pod swoim adresem.
Tekst podaję za "Józef Piłsudski. Pisma zbiorowe" tom IX, Warszawa 1937. Tekst ten nie jest chroniony przez prawa autorskie majątkowe, gdyż te wygasły. Przy opracowywaniu "Komentarza" korzystałem z książki A. Garlickiego "Przewrót majowy" (Warszawa 1987).
* * * * * * * * * *
Przypisy:
1. Chodzi tu oczywiście o prezydenta G. Narutowicza, zamordowanego przez prawicowego ekstremistę w grudniu 1922 r.
2. Chodzi tu zapewne o prezydenta S. Wojciechowskiego, który jednak zrezygnował ("padł") nie pod "ciężarem sejmu i senatu", ale na skutek zamachu stanu przeprowadzonego przez Piłsudskiego.
3. Prezydentowi - elektowi (nowowybranemu)
4. Zgodnie z treścią konstytucji marcowej, Prezydent był wybierany przez Zgromadzenie narodowe, czyli obradujące wspólnie sejm i senat.
5. Podobna myśl była wyrażana już w poprzednich wypowiedziach Piłsudskiego, chociażby w wywiadzie z 10 maja 1926 r.
powrót do spisu treści