Numer ISSN: 2082-7431



1941: bitwy, których nie było.


Oahu


Midway


Wake





Oahu

Krótko po godzinie dziesiątej rano 7 grudnia 1941 pierwsze samoloty wracające znad Pearl Harbor zaczęły ściągać na pokłady sześciu japońskich lotniskowców. Przed oczyma admirała Chuichi Nagumo i oficerów jego sztabu rysował się obraz wspaniałego sukcesu: pancerniki Floty Pacyfiku poszły na dno, a lotniska Oahu zmieniły się w stosy pogrzebowe dla bazujących na nich samolotów - wszystko to kosztem dwudziestu - no, może trzydziestu kilku utraconych maszyn.
Zwycięstwo !
Ale czy pełne ? - pytali niektórzy - Bo gdzie podziały się nasze główne cele z zachodniego kotwicowiska przy wyspie Fors ?
Gdzie są amerykańskie lotniskowce ?

Świeżo przybyły znad Pearl Harbor dowódca nalotu, komandor Mitsuo Fuchida, również zadawał sobie to pytanie. Dosłownie "na kolanie" opracował z kolegami-pilotami plan operacji poszukiwawczo-uderzeniowej:
"Przypuszczaliśmy, że zaginione lotniskowce wraz z ciężkimi krążownikami znajdują się gdzieś na południe od Oahu i prowadzą ćwiczenia. Pomyślałem, że kolejne uderzenie z powietrza mogło je przywabić. Gdyby Zespół Uderzeniowy, zamiast wycofywać się tą sama drogą, którą przybył, przemieścił się na południe a następnie skierował w stronę Wysp Marshalla to, przy wykorzystaniu zwiadu lotniczego podczas tego marszu, mielibyśmy duże szanse wykrycia amerykańskich lotniskowców."

Flota Nagumy przeprowadziłaby więc szerokie "wymiatanie" oceanu, kierując się nie na północ, lecz południowy zachód, płynąc z przeciwległej niż planowano strony łańcucha Hawajów. Odległość do Japonii pozostawała niemal ta sama, a rejon Wysp Marshalla był już bezpieczne, stanowiąc przecież część łańcucha obronnego Imperium i obfitując w japońskie bazy powietrzne... Z drugiej strony, taki marsz wymagałby "przedefilowania" przed amerykańskimi lotniskami w Pearl Harbor oraz na wyspach Midway i Wake, (choć ta druga już niebawem miała zostać zajęta przez Japończyków).
Fuchida wspomina jednak, że po chwili jego zapały ostudziła refleksja, że:
"Flotylla naszych zbiornikowców zmierzała właśnie ku ustalonemu wcześniej punktowi spotkania z mającą się wycofać na północ flotą Nagumo. Jeżeli teraz nakazano by tankowcom zmianę kursu na południowy, to najprawdopodobniej nie zdołałyby one dostarczyć na czas paliwa okrętom Zespołu Uderzeniowego".

Fuchida nie próbował więc przeforsować swego pomysłu. Raport przed admirałem Nagumo zakończył jedynie opinią o konieczności jeszcze jednego nalotu na amerykańską bazę. Ale już inaczej zachował się komandor Minoru Genda, główny twórca planu ataku na Pearl Harbor, autor licznych, starannie przemyślanych wariantów działania. Sceptycznemu i niechętnemu wobec propozycji kolejnego nalotu na Pearl Harbor Nagumie, który uważał, że osiągnięto już wszystkie cele operacji, a dalsze naloty pomnożą tylko niewspółmiernie japońskie straty, Genda przedstawił alternatywną propozycję. Czy również i ten wariant przewidział wcześniej, właśnie na wypadek nieobecności amerykańskich lotniskowców w porcie ? Możliwe !
Genda nie kryjąc się ze swoimi emocjami zażądał, by Zespół Uderzeniowy pozostał przez kilka dni w rejonie Oahu, a wówczas okazja do wytropienia i zniszczenia lotniskowców Floty Pacyfiku z pewnością się nadarzy. Był przy tym całkowicie przekonany, że myśliwce z łatwością osłonią Zespół Uderzeniowy przed amerykańskim kontratakiem. Należy tylko poczekać, aż nieprzyjaciel wejdzie w zasięg uderzenia japońskich bombowców...
Nagumo pozostał jednak niewrażliwy na argumenty Gendy, motywując to kurczącymi się rezerwami paliwa na okrętach. Nie wykazał elastyczności, nie zdecydował się na częściową chociażby zmianę planów tankowania floty. Popierał go w tym ostrożny szef sztabu 1 Floty Powietrznej, kontradmirał Ryonosuke Kusaka. W rezultacie Nagumo wydał rozkaz, po którym wszelkie dyskusje na mostku flagowego "Akagi" zamarły. Japońskie lotniskowce wykonały "w tył zwrot" i odeszły na północny zachód...

Czy pozostawanie zespołu japońskiego w pobliżu "niezatapialnego lotniskowca" Wysp Hawajskich naprawdę było zbyt ryzykowne ? Admirał Nagumo uważał oczywiście, że tak, a pewne fakty potwierdzają jednak jego opinię.

Pamiętajmy, że był to dopiero rok 1941 i nikt dotąd nie udowodnił, że lotniskowce stać na bezkarne operowanie w zasięgu silnego lotnictwa bazującego na lądzie. Amerykańskie lotnictwo na Oahu poniosło ciężkie straty, lecz nie zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Pomimo zniszczenia bądź nieodwracalnego uszkodzenia około 250 (wg innych źródeł - 100 lub 200) samolotów, wciąż stanowiło ono pewną siłę.
Jeszcze 7 grudnia odbyto kilkadziesiąt lotów rozpoznawczych. Na okręty japońskie jednak nie natrafiono, co jest o tyle dziwne, że Zespół Uderzeniowy nie przestrzegał ciszy radiowej, a nadawane otwartym tekstem depesze były przechwytywane przez amerykańskie stacje nasłuchowe i radionamiarowe. Chociaż, czy nieliczne ocalałe bombowce (ogółem w granicach 40) rzeczywiście miały szanse przedrzeć się przez japoński "parasol" myśliwski ? Można w to wątpić.

Dziś wiemy, że Genda miał rację, a jego pułapka mogła okazać się skuteczna. Amerykańskie lotniskowce, których tak wyglądał Fuchida, znajdowały się dokładnie tam gdzie on przewidywał: na południe od Hawajów. USS "Enterprise", wracający z misji dostarczenia samolotów na wyspę Wake, był już niemal u wrót bazy Pearl Harbor. Wysłał przodem bombowce nurkujące, które usiłowały lądować na Oahu jeszcze podczas japońskiego nalotu, (powitano je zresztą gęstym i celnym niestety ogniem przeciwlotniczym).
Na wieść o ataku na Pearl Harbor admirał Halsey również zarządził lotnicze poszukiwania japońskiej floty. Nie bacząc na szczupłość własnych sił łaknął odwetu. Czy dotarły doń meldunki amerykańskich stacji radiowych, namierzających flotę japońską na północ od Oahu ?
Chyba nie. Wygląda na to, że Halsey prowadził rozpoznanie na oślep. Również "w ciemno" i bezowocnie (jak się miało okazać), wysłał nawet na poszukiwanie nieprzyjaciela pozostałe mu na pokładzie bombowce torpedowe. W rejonie położonej na zachód od Oahu wyspy Kauai dwa wodnosamoloty z krążownika "Northampton" zaatakowały i posłały do oceanu maszynę uznaną za myśliwiec "Zero". Lecz była to jedyna styczność zespołu Halseya, muśnięcie nieledwie, z oddalającą się japońską armadą.

Nie warto się jednak łudzić, że samotny USS "Enterprise" z niepełną grupą lotniczą (część jego samolotów wylądowała na Oahu lub została nad nią strącona) miałby jakiekolwiek szanse w walce ze zwycięskim Zespołem Uderzeniowym. Drugi lotniskowiec Floty Pacyfiku, USS "Lexington", powracał odwołany z podobnej misji na Midway. Był dużo dalej od Pearl Harbor, bez szans by pomóc USS "Enterprise". Ale również i on znajdował się na potencjalnej drodze Nagumy ku Wyspom Marshalla. Gdyby Genda przekonał admirała Nagumo, również kurs USS "Lexingtona" mógłby zaprowadzić go w paszczę smoka...

Na początku grudnia 1941 r., w pobliżu Oahu mogło więc dojść do pierwszej w historii bitwy lotniskowców - o nietrudnym do przewidzenia wyniku.


powrót do początku.

Midway

Wieczorem 8 grudnia 1941 - w położonym po drugiej stronie linii zmiany daty Pearl Harbor, gdzie nie ugaszono jeszcze pożarów po japońskim nalocie, dzień ten przechodził właśnie do historii jako tragiczny 7 grudnia - na Midway spadł grad pocisków. Do atolu podeszły dwa japońskie niszczyciele - "Sazanami" oraz "Ushio" i rozpoczęły ostrzał artyleryjski amerykańskich instalacji. Ich ogień, choć intensywny, okazał się niezbyt skuteczny - uszkodzono hangar i zniszczono jedną ze stacjonujących na Midway łodzi latających, dostało się kilku innym budynkom i radiostacji. Wszystko nie trwało długo, gdyż Japończyków odpędziła w końcu artyleria nadbrzeżna.

"Siły Neutralizujące Midway", bo takie miano nosił japoński zespół, odpływały jednak z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
O ile atak lotniskowców na Pearl Harbor uważano za uderzenie pomocnicze w stosunku do inwazji na Azję Południowo-Wschodnią, o tyle ostrzelanie Midway stanowiło tylko jakieś "uderzenie wspomagające dla pomocniczego". Nocny ostrzał miał stanowić niejako wstęp do nalotu, który przeprowadziłyby na Midway samoloty powracającego do Japonii Zespołu Uderzeniowego admirała Nagumo i przyczynić więcej zamieszania niż bardziej wymiernych korzyści. Start bombowców udaremniła nienajlepsza pogoda, która dała Nagumo pretekst, by zrezygnować z wykonania zadania, które w jego opinii nie było godne tryumfatorów z Pearl Harbor...
W chwili ataku japońskich niszczycieli nieopodal wyspy patrolowały dwa amerykańskie okręty podwodne, "Trout" i "Argonaut". Rozbłyski artyleryjskiego ognia nie uszły uwagi ich obserwatorów. Dowódcy obydwu łodzi byli przekonani, że rozpoczyna się oto japoński desant na Midway. Tak też zameldowały do Pearl Harbor, a admirał Kimmel był początkowo skłonny dać wiarę ich raportom.
Jednak nic podobnego nie nastąpiło. W grudniu 1941 r. Japończycy nie zamierzali lądować ani na Midway, ani na żadnej z Wysp Hawajskich.

Czy słusznie ? Odpowiedź na to pytanie nie jest całkowicie jednoznaczna.
Po pierwsze, Cesarska Flota była niemal całkowicie zaangażowana Floty w ofensywie na Morzach Południowych. Do operacji desantowych w rejonie Środkowego Pacyfiku (Guam i Wake) wydzielono drugorzędne w sumie siły. By dokonać lądowania na Midway w grudniu 1941 roku, nie mogło ich już wystarczyć. Po drugie, po ewentualnym zajęciu Midway, zorganizowanie sprawnie działającego zaopatrzenia dla tak wysuniętego garnizonu, zagrożonego przez ciężkie bombowce z Hawajów i blokadę podwodną, również przekraczałoby możliwości logistyczne Japończyków. Dowiodły tego beznadziejne losy ich wojsk na Wake, a w toku dalszych działań wojennych na kolejnych wyspach odcinanych w miarę posuwania się Amerykanów w głąb perymetru obronnego Imperium. Po trzecie, trwałe usadowienie się na Midway miałoby większy sens wówczas, gdyby Japończycy planowali wykorzystać ją jako odskocznię do dalszej ofensywy w stronę wschodnich Hawajów, a może i dalej. A na coś takiego, Japończykom tym bardziej już brakowało sił. Chęci w zasadzie również.
Z drugiej strony... Warto zastanowić się nad przyczynami, które w czerwcu 1942 roku doprowadziły do bitwy właśnie pod Midway. Otóż w razie zagrożenia Midway Amerykanie po prostu m u s i e l i b y podjąć próbę kontrakcji, bo nie zdawali sobie wówczas sprawy ze wspominanych przed chwilą słabości japońskiej strategii. Nikt nie wątpił, że Hawajów trzeba bronić, a nikomu też raczej nie przyszłoby do głowy, że nikt póki co nie zamierza ich zdobywać, bo go na to nie stać.

Lecz czy dowództwo Floty Pacyfiku nie uznałoby, że w kilka dni po Pearl Harbor kontratak byłby szaleństwem ?
Że nikt rozsądny nie zaryzykowałby jedynych dwóch ("Enterprise" i "Lexingtona") lotniskowców, jakie można było przeciwstawić Japończykom, ("Saratoga" miała do nich dołączyć dopiero za jakiś czas), w starciu z ich 1 Flotą Powietrzną, która liczyła aż sześć pływających lotnisk, i przynajmniej trzy razy więcej samolotów na pokładach niż Amerykanie ?
Samolotów na Midway, mimo uzupełnień podwiezionych niemal w chwili ataku na Pearl Harbor przez "Lexingtona", również było znacznie mniej niż podczas późniejszej, czerwcowej bitwy. Ciekawe więc dlaczego, skoro komandor Genda przewidział w swoim planie tyle przypadków, mogących zajść podczas operacji hawajskiej, nie rozpatrzył jeszcze jednej możliwości. Takiej mianowicie, że gdyby amerykańskich lotniskowców nie było w porcie i nie dało ich się odnaleźć wkrótce po nalocie na Pearl Harbor, należy je po prostu przywabić. Nie powracać od razu do Japonii, tylko pozostać na Środkowym Pacyfiku.
Zagrozić słabo obsadzonej Midway. Chociażby pozorowanym desantem. Ostrzeliwać brzegi intensywniej, niż artylerią dwóch niszczycieli w jeden wieczór. Zbombardować. A na wypadek, gdyby przeciwnik bał się ryzykować starcie z groźnym Zespołem Uderzeniowym, podsunąć mu... przynętę. Na przykład kilka transportowców. Na przykład krążowniki. Albo wymarzony łup w postaci lotniskowca. Japończycy robili takie rzeczy: w bitwach koło Wschodnich Salomonów czy pod Leyte. I przeciwnik chwytał ich przynęty. Gdyby nie czytanie japońskich zaszyfrowanych depesz przez Amerykanów, fortel mający odciągnąć Flotę Pacyfiku ku Aleutom zadziałałby również w bitwie pod Midway.
Admirał Kimmel nie unikał walki. Jego następca admirał Nimitz - również. Już w styczniu 1942 r. rozpoczął - na tymże Środkowym Pacyfiku - akcje zaczepne. Właśnie w postaci agresywnych rajdów tak nielicznych lotniskowców, których utratę, było nie było, ryzykował. Zresztą rzucał kośćmi jeszcze nieraz: przyjęcie bitew na Morzu Koralowym i pod Midway było, mimo wszystko, ryzykowne jak diabli. Utrzymanie Guadalcanalu również balansowało na wciąż cienkim ostrzu.

Dlatego można wysunąć przypuszczenie, że dowództwo Floty Pacyfiku nie zawahałoby się bronić Midway przed japońskim desantem i w grudniu 1941 r. postąpiłoby identycznie, jak pół roku później.
Co mogło z tego wyniknąć ?
Amerykanie z racji znajomości nieprzyjacielskich szyfrów mieli znaczny wgląd w japońskie plany. Mogli dostrzec pułapkę i spróbować obrócić ją przeciw sobie samej. Spróbować uderzyć na ową przynętę, ale zaraz później zniknąć, tak jak "Enterprise" pod Wake czy "Yorktown" pod Tulagi, podczas owych rajdów lotniskowców w pierwszych miesiącach wojny). Czy z powodzeniem ?
Można dyskutować. Wracając do japońskich planów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po błyskotliwej operacji hawajskiej Zespół Uderzeniowy admirała Nagumo był wykorzystywany cokolwiek ekstensywnie, nie na miarę posiadanych przezeń możliwości. Prawda, że szybkość japońskich podbojów była oszałamiająca, wielokrotnie przy tym lotnictwo bazowe poradziłoby sobie bez pomocy lotniskowców (i robiło to z powodzeniem nad Filipinami, Malajami i Indiami Holenderskimi).
Światlejsza część oficerów 1 Floty Powietrznej już wówczas wielce bolała nad takim stanem rzeczy, by zacytować choćby klasyczną pracę "Midway" Fuchidy i Okumiyi:
"... komandor porucznik Genda, oficer operacyjny w sztabie Nagumo, przeprowadził głębszą analizę problemów strategicznych i taktycznych i doszedł do wniosku, że nasza następna operacja musi mieć na celu przede wszystkim zniszczenie lotniskowców wroga. Sposobem na wywabienie sił amerykańskich z baz i zmuszenie ich do przyjęcia bitwy miała być operacja desantowa skierowana przeciw Midway oraz Kingsman's Reef, 960 mil w kierunku południowo-wschodnim od Pearl Harbor.
Tak więc to Genda jako pierwszy przedstawił pomysł, który w sześć miesięcy później przyjął postać operacji przeciw Midway.
Pomysł Gendy zyskał, oczywiście, nasze pełne poparcie. Był on dla nas logicznym sposobem wyzyskania i ukoronowania dotychczasowych sukcesów. Czuliśmy też, że właśnie teraz jest najlepszy moment do uderzenia. Tak bardzo chcieliśmy przystąpić do działania, że nawet sugerowaliśmy przeniesienie całego zespołu uderzeniowego do Truk w celu wsparcia lądowania na Wake, a następnie przygotowania się do działań przeciw lotniskowcom nieprzyjaciela.
Po powrocie na wyspy macierzyste okazało się jednak, że zniszczenie tylu pancerników w Pearl Harbor wprawiło naszych dowódców morskich w tak wielkie samozadowolenie, że nie chcieli słyszeć o natychmiastowym planowaniu jakichkolwiek operacji skierowanych przeciw lotniskowcom USA."
Tymczasem dywizjonów lotniskowców 1 Floty Powietrznej używano nieraz w rozproszeniu, a Kido Butai w swoim pełnym składzie spod Pearl Harbor do akcji już nie wyruszyła...


powrót do początku.

Wake

10 grudnia 1941 Japończycy podjęli próbę inwazji atolu Wake, położonego około 2000 mil na zachód od Pearl Harbor i obsadzonego przez garnizon amerykańskiej piechoty morskiej. Do Wake zbliżył się zespół kontradmirała Sadamichi Kajioki w składzie trzech krążowników i kilku niszczycieli oraz transportowców przewożących wojska desantowe. Podjętą przez te siły próbę zajęcia wyspy udaremnił celny ogień baterii brzegowych i desperackie ataki nielicznych samolotów z Wake. Po utracie dwóch niszczycieli i uszkodzeniu paru innych jednostek, Japończycy zrezygnowali z desantu i odpłynęli. Amerykanie zdawali sobie jednak sprawę, że nie na długo. Nad wyspą stale pojawiały się japońskie bombowce z Kwajalein i nie wróżyło to najlepiej jej obrońcom.

Tymczasem w Pearl Harbor admirał Husband Kimmel był zdania, że Wake należy utrzymać. Zaś ocalić zagrożoną wyspę mogła jedynie interwencja Floty Pacyfiku. Wysłał więc odsiecz, której główną siłę stanowiły jego najcenniejsze okręty: lotniskowce.
Kimmel dysponował wówczas trzema okrętami tej klasy: "Enterprise", "Lexingtonem" oraz przybyłą właśnie z Kalifornii "Saratogą". Wszystkie trzy lotniskowce, pod ogólnym dowództwem kontradmirała Franka Fletchera z pokładu "Sary", zostały skierowane ku Wake. Zgodnie z dotychczasową praktyką US Navy nie stworzono z nich jednego, większego zespołu uderzeniowego (jak czynili Japończycy). Każdy lotniskowiec i jego eskorta - krążowniki i niszczyciele - tworzył odrębną grupę operacyjną, którą od pozostałych dzieliły w tym wypadku setki mil. "Saratoga" przewoziła 18 myśliwców, które miały wzmocnić siły lotnicze Wake, a jej zespołowi towarzyszył transportowiec wodnosamolotów "Tangier" z zaopatrzeniem dla wyspy. Obecność myśliwców dla Wake na pokładzie "Sary" mogła być o tyle kłopotliwa, że zmniejszała liczebność jej własnej grupy powietrznej. "Enterprise" miał więc zapewnić jej dodatkowa osłonę lotniczą. Dla "Lexingtona" przewidziano zadanie zbombardowania japońskich baz na Wyspach Marshalla, z których operowały nękające Wake bombowce.

Tymczasem przeciwnik wydzielił z powracającego spod Pearl Harbor do Japonii Zespołu Uderzeniowego 2 Dywizjon Lotniskowców pod flagą kontradmirała Tamona Yamaguchi. Tworzącym go "Hiryu" i "Soryu" (z niemal kompletem samolotów - w ataku na Pearl Harbor utraciły w sumie 8 maszyn), w eskorcie dwóch ciężkich krążowników i pary niszczycieli przydzielono zadanie przygotowania i wsparcia powietrznego kolejnej próby lądowania na Wake.
Od 21 grudnia atol był bombardowany przez ich lotnictwo pokładowe. 23 grudnia admirał Kajioka przyprowadził do brzegów Wake znacznie liczniejsze niż poprzednio siły i zdołał tym razem wysadzić desant. Do Pearl Harbor dotarł dramatyczny meldunek obrońców: "Nieprzyjaciel na wyspie. Rezultat wątpliwy".

Lecz Kimmel już go nie przeczytał. Obarczony odpowiedzialnością za "Dzień hańby" 7 grudnia (wiemy dziś, że on akurat był stosunkowo najmniej winny), został odwołany do Waszyngtonu i zdymisjonowany. Nim zaś na Hawaje przybył wyznaczony na jego miejsce Chester Nimitz, komendę objął dotychczasowy dowódca zespołu pancerników, wiceadmirał William S. Pye. Zmiany personalne fatalnie zbiegły się w czasie z nadejściem owego meldunku o japońskim desancie.
Pye postanowił wycofać płynące ku Wake okręty:
"Przeprowadzenie akcji ofensywnej dla dania odsieczy Wake było moim zamiarem i pragnieniem. - napisał później - Ale, gdy nieprzyjaciel wylądował na wyspie, ogólna sytuacja strategiczna zyskała priorytet i zachowanie naszych sił morskich wysunęło się na plan pierwszy. Zarządziłem odwrót z najwyższym żalem."
Ze słów admirała wyziera poczucie winy - co nie dziwi. Postawa Pye'a ciągle wzbudza emocje, nie tylko zresztą wśród historyków - współcześni nam Marines, których poprzedników US Navy zostawiła wówczas swemu losowi, jeszcze zgrzytają zębami na wzmiankę o Wake. Tym bardziej, że Pye nie dał wiary raportom wywiadu, który na podstawie przechwytywanych japońskich depesz informował go, iż groźny zespół, który zaatakował Pearl Harbor, odpłynął ku Japonii, a Wake atakują jedynie mniejsze, wydzielone siły. Admirał poddał się być może presji przewagi psychologicznej, którą zdobył sobie przeciwnik po zadaniu Amerykanom klęski w Pearl Harbor.
"Ocean wydawał się pełny Japończyków", jak podsumował nastroje panujące wówczas we Flocie Pacyfiku historyk wojny. "Właśnie to wydarzenie, a nie 7 grudnia, było dnem upadku marynarki" - stwierdził ktoś inny, jeden z uczestników wydarzeń.

Gdzie w momencie otrzymania rozkazu odwrotu znajdowały się amerykańskie zespoły operacyjne ?
USS "Saratoga" - około 425 mil na północny wschód od Wake. Od operującego na północ od wyspy zespołu lotniskowców Yamaguchiego dzieliło ją mniej więcej tyle samo. USS "Lexington" był około 725 mil na południowy wschód od niej, USS "Enterprise" 1000 mil na wschód.
Admirał Fletcher miał więc wroga na pograniczu zasięgu lotnictwa pokładowego, Japończycy "Sarę" - tym bardziej. Jeśliby Amerykanie nie zawrócili z kursu...

Pod Wake zaistniały warunki, w których mogło dojść do starcia lotniskowców. Jak mogłoby ono wyglądać ?
Czy przeciwnicy zdołaliby podejść do siebie niepostrzeżenie ?
23 grudnia o świcie nie znali swoich pozycji. Amerykanie wiedzieli tylko ogólnie, że Wake jest bombardowana przez lotnictwo pokładowe, czyli że japońskie lotniskowce operują w jej okolicy. Widok ich samolotów rozpoznawczych mógł zaalarmować przeciwnika. Ale mogli wysłać bombowce z misją poszukiwawczo-uderzeniową ku Wake, w rejon gdzie spodziewali się Japończyków. Gdyby zaskoczyli ich w momencie, gdy większość ich lotnictwa byłaby zajęta jeszcze Wake, bitwa mogłaby rozstrzygnąć się w ciągu kilku minut, jak pod Midway.
Lecz kij miał dwa końce. Przeciwnikiem Amerykanów, dowódcą 2 Dywizjonu Lotniskowców był kontradmirał Tamon Yamaguchi - oficer energiczny i na pewno jeden z najzdolniejszych w Cesarskiej Flocie. Pół roku później, pod Midway, Yamaguchi nie zawaha się rzucić wyzwania przeważającym Amerykanom, choć będzie dysponować już tylko osamotnionym "Hiryu" - i zada im poważne straty. Yamaguchi walczyłby więc z "Saratogą", a mając w pamięci ogólny poziom japońskich lotników morskich na tym etapie wojny i wyczyny, do jakich byli zdolni, Fletcher dostałby srogie cięgi.

Ale można też sądzić, że "Sara" nie sprzedałaby tanio skóry. Jakąś regułą bitew stoczonych pomiędzy lotniskowcami w 1942 roku było to, że Japończycy uderzali zawsze skutecznie, ale sukces okupiali dużymi stratami. Tak było na Morzu Koralowym, pod Midway, koło Wschodnich Salomonów i pod Santa Cruz. Wyeliminowanie z akcji wrogiego lotniskowca kosztowało ich kilkadziesiąt utraconych samolotów. Gdyby było tak i pod Wake, grupy lotnicze "Hiryu" i "Soryu" wyszłyby z konfrontacji z "Saratogą" również poważnie wyszczerbione. A tymczasem dwa pozostałe amerykańskie lotniskowce parłyby ku Wake ile pary w maszynach.
Załóżmy więc że gdyby 23 grudnia doszło do wymiany ciosów pomiędzy Fletcherem a Yamaguchim, obaj ponieśliby straty. Ostrożnego Fletchera zapewne skłoniłyby one do wycofania się. Czy zrobiłby to również jego adwersarz, nie jestem do końca przekonany. Gdy po udanym (lecz kosztownym) ataku na "Yorktowna" pod Midway w dyspozycji Yamaguchiego pozostało już tylko 6 myśliwców, 5 bombowców nurkujących i 4 torpedowe - zamierzał mimo to bić się dalej. Gdyby więc nawet japońskie rozpoznanie lotnicze, (przypominam, że mogły je prowadzić także łodzie latające w Wysp Marshalla), wykryło zbliżających się Amerykanów, bitwa mogłaby mieć dalszy ciąg 24 grudnia. I tym razem wyżej oceniam szanse "Big E" i "Lady Lex",z nienaruszonymi dotąd grupami lotniczymi.

Im bardziej jednak w głąb takiej hipotetycznej bitwy, tym więcej znaków zapytania.
Do którego momentu walczyłby Yamaguchi ?
Czy istniały szanse wsparcia go resztą sił, zawróconej z kursu do Japonii, 1 Floty Powietrznej ? Albo lotnictwem bazowym z Wysp Marshalla ? W końcu w ten sposób Japończykom nasuwałaby się wymarzona okazja przechwycenia i zniszczenia lotniskowców Floty Pacyfiku - o czym pisałem w poprzednich odcinkach. (W przypadku podjęcia takich zresztą, na pełna skalę, działań odwrót nakazany przez Pye'a byłby bardziej usprawiedliwiony - tylko, że p. o. Dowódcy Floty Pacyfiku był poinformowany o odwrocie sił Nagumy do Japonii.)
Czy, pomimo iż 23 grudnia Marines skapitulowali już na Wake, to Amerykanie wysadziliby tam jakiś kontrdesant ?
Przed "Lexingtonem" tak czy inaczej rysowała się ciekawa perspektywa wcześniejszego (po drodze niejako) uderzenia na siły inwazyjne Kajioki, do których (bo przybyły z południa, z Kwajalein i operowały w sąsiedztwie Wake) jego zespół miał znacznie bliżej niż do lotniskowców Yamaguchiego.

Pozostaje jeszcze kwestia całkowitego niewykorzystania pod Wake sił podwodnych Floty Pacyfiku. Historyk ich działań pisze:
"Kilka oceanicznych okrętów podwodnych, patrolujących wody wokół Wake, było w stanie poważnie utrudnić, czy wręcz uniemożliwić inwazję. Być może któryś z nich miałby nawet okazje wystrzelić torpedy w kierunku dwóch japońskich lotniskowców. Sześć czy siedem okrętów podwodnych mogło też ewakuować co najmniej część obrońców wyspy. Najwyraźniej nikt o tym nie pomyślał".

Obrońców Wake spotkał więc los tragiczny. Wielu nie przeżyło japońskiej niewoli, część zmasakrowano w odwecie za zadane przez nich straty. Ci, których nie wywieziono do obozów jenieckich zostali bez wyjątku zamordowani w 1943 roku. Wake, albo Otori Shima (czyli Wyspa Ptaków) jak ochrzcili ją Japończycy, pozostała pod ich okupacją do końca wojny.

Warto raz jeszcze podkreślić, że Japończycy nie wykorzystali sposobności do zniszczenia nieprzyjacielskich lotniskowców, jaką stworzyła im możliwa przecież do przewidzenia interwencja Floty Pacyfiku w obronie Wake. Przy czym nie chodzi o to, że Amerykanie uprzedzeni przez wywiad mogli nie chwycić przynęty, ale o to, że podobnej próby strona japońska nawet nie podjęła.
Mimo to niewiele brakowało, a doszłoby jednak do bitwy pod Wake, najbardziej prawdopodobnej z rozważanych dotąd możliwości i ostatniej już z "bitew których nie było".

powrót do początku.


powrót do strony głównej

© copyright 2006 - 2008, Tomasz "Halsey" Borówka
Design by "Scypion", "Butryk"